i przedniejszym mieszkańcom, iż powinny pójćć się pokłonić królowi.
Kto mógł wymawiał się od zaszczytu tego, lecz radzi nie radzi panowie urzędnicy miejscy i wskazane osoby znaczniejsze musiały powdziewać suknie, przypiąć szpady i ciągnąć w pokorze do pałacu, który król zajmował.
Osób przeszło dwadzieścia wielce poważnych, honoratiores, którzy nie spodziewali się, ażeby ich jaka owacja spotkać mogła, zjawiło się, szeregami idąc u drzwi, w których stał adjutant.
Wpuszczono ich niezwłocznie.
Król w wytartym mundurze i tych samych butach, w których go widziano z rana, siedział z jednym z generałów u stołu, na którym rozłożone były karty Saksonji i Czech. Niedaleko od niego rozbite paki wzięte z archiwum i wyjęte z nich tomy ogromne leżały w nieporządku. Charcicę trzymając na kolanach bo ta mu i na wojnie towarzyszyła, w kapeluszu na głowie król przyjął deputację. Wstał tylko do niej wkrótce i kij wziął do ręki.
— A co mi oni powiedzą? — spytał.
Milczenie panowało długie. Burmistrz Frühlich chrząknął raz drugi, mrukął coś, poprawił się i, nic nie powiedziawszy, umilkł.
— Hm? — spytał Fryderyk, a w tem sam zaczął: — Byłem zmuszony postępowaniem tego człowieka, dla którego zbyt mam wielką wzgardę, abym imię jego wymówił, zająć Saksonję i stolicę. Bezpieczeństwo moje wymagało tego. Nie mogło być inaczej... Mam dowody w ręku. że spiskowano przeciw mnie. Króla jegomości szanuję wielce on nic nie winien... Tymczasowo niech jedzie do Polski, my się tu bez niego obejdziemy
Deputacja stała milcząca.
Król począł kijem wskazywać osoby i kazał sobie mówić imiona, nazwiska i tytuły.
— Spodziewam się rzekł w końcu — że oni rozum mieć będą i zachowają się uczciwie i spokojnie; jeżeli zaś komu do głowy przyszło ze mną wojnę prowadzić, damy sobie z nim radę. Infamisów i kanaiję odprawię do Szpandawy i Kistrzyna. Niech oni sobie idą, każdy do swojej roboty, ja także mam myśleć.
Nastąpiły ukłony. Król na te nizkie pochylenia, grzbiety i peruki, których końce po plecach biegały, popatrzywszy z wyrazem najwyższej pogardy, gdy się drzwi za nimi zamknęły, odezwał się do generała Quintusa Jeiliusa:
— Canalien Bagage! a jakie to podłe i nikczemne! Niema jednego, któryby mnie w łyżce wody nie chciał utopić, i niema jednego, coby śmiał pisnąć słowo:
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.