Obaj królewicze również jak król znękani byli i upokorzeni wygnaniem ze stolicy, przymusem tym, który Brühl jako chwilowy tłómaczył i wiodący do niezawodnego trjumfu.
Król spędzał tu dni, które mu się długimi nad miarę wydawały; pozbawiony był wszystkich swych zwykłych rozrywek, opery, strzelania, myśliwstwa, galerji obrazów, towarzystwa ojca Guariniego i tego życia zegarkowego, do którego był nawykły.
Pomimo listów, które mu do podpisywania dawano, mimo wygnania tego do Pirny, August III niewiele wiedział, co się z nim i dokoło niego działo. Minister malował mu to w barwach świetnych, jako chwilową nieprzyjemność tylko, która się długo pociągnąć nie mogła.
Dwunastego września, król po obiedzie siedział z fajką w szlafroku w izbie, na której kominie palił się ogień jasny. Jeden z jego błaznów, gdyż drugi chory w Dreznie pozostał, siedział skulony w kątku, pilnując ogniska. Przeze drzwi, nawpół na prędce grubą portjerą przysłonione, widać było w sąsiednim pokoju gromadkę dworskich i wojskowych. Cisza panowała około domostwa, przed którem chodziły straże. Królewicze obaj wyjechali z Rutowskim do obozu.
Blady, z twarzą znękaną i chmurną wszedł minister, napróżno usiłując ukryć w sobie doznane świeżo wrażenie. Właśnie przez szpiega odebrał od Globiga szczegółowy opis zajęcia Drezna, odbicia archiwum i rabunku własnego pałacu. Na licu jego nienawykłem oddawna do gwałtownych wstrząśnień, znoszącem bez zmarszczenia powszednie życia bóle i zadraśnięcia, znać było przejście burzy, która po sobie zostawiła ślady zniszczenia. Oczy były wpadłe, usta ściśnięte, czoło zachmurzone, a choć na chwilę odzyskując przytomność, przymuszał twarz, by wróciła do zwykłego spokoju, wnet roztargnienie i zapomnienie na siebie wykrzywiało ją gniewem i troską.
Przestępując jednak próg królewskiego pokoju, potarł dłonią po czole, jakby z niego chciał zmieść ślady smutków. Król odwrócił głowę; Brühl kłaniał się i uśmiechał.
— Brühl — odezwał się August III, wychodząc jakby z zamyślenia — Brühl, powiedz ty mnie, pókiż to tego będzie?
— Najjaśniejszy Panie! — rzekł po namyśle minister — nie można nigdy dokładnie oznaczyć trwania takiego przesilenia. Jesteśmy w chwili, która decyduje o przekształceniu Europy, o przywróceniu Saksonji jej dawnej potęgi i blasku. To bez ofiar przejść nie może.
— Tak, tak — odezwał się król — to pewna; ale ten Fryderyk, ten fryderyk, który sobie tak pozwala!...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.