tu przyniesiona, trudno było twarze osób rozpoznać. Izba snadź oddawna za skład niepotrzebowanych sprzętów, służąca, zaniedbana, brudna, ze sklepieniem okopconem, przedstawiała się jakby więzienie, smutną i opuszczoną. Stół przy ścianie, kilka prostych stołków, w kątach resztki niedopalonych pochodni i drągi jakieś czarne, na kamiennej posadce ciemne wałki jakichś starych opon i płócień rudnych.... powiązanych sznurami... składały wszystek sprzęt tej kryjówki, o której w zamku nawet mało kto wiedział. Miała ona niegdyś różne przeznaczenia za przeszłych kurfirstów i po cichu opowiadano o niej krwawe i straszne dzieje. Od Augusta Mocnego, a szczególniej za jego syna służyła tylko stróżom zamkowym na skład łomu którego wyrzucić nie chciano, a chować staranniej nie było warto. Dwoje drzwi, jedne od dziedzińca zawsze zatarasowane, drugie od wnętrzna i sieni, do której schodów kilka schodziło, dozwalały przemknąć się tu niepostrzeżenie. Dlatego może tego wieczora zebrały się to osoby, które ani widziane, ani posłuchane być nie chciały...
W jednej z nich łatwo poznać było hrabinę Brühlową, która podstawą dumną i głową podniesioną zdawała się tu dowodzić i rozkazywać. Drugim był baron Spörken... w tej chwili widocznie niespokojny, podrażniony, ciągle oczyma biegający ku drzwiom, z zachmurzonem czołem i brwią nawisłą.
Obok niego stał drzący i blady kawaler de Simonis, zdający się tylko przymuszonym świadkiem narady, czyniącej na nim wrażenie przerażające. Tarł niekiedy ręce i perukę, przestępował z nogi na nogę, zakładał dłonie na plecy. chował je po kieszeniach, nie wiedząc, co z sobą zrobić i z niemi.
Naostatek opodal nieco widać było nieznajomą jakąś postać, z twarzą wyschłą i pomarszczoną, choć nie starą, z biegającemi oczyma, ale wyrazem zaciętości w ustach i całej fizyognomji, stojącą jakby w oczekiwaniu na rozkazy. Człowiek ten ubiorem stanu nie zdradzał, odziany był suknią widocznie dla niepoznaki włożoną, która do niego niedobrze przystawała, a na wierzch zarzucony miał płaszcz gruby podróżny.
Hrabina Brühlowa, generał Spörken i biernie tylko posługujący im Simonis naradzali się jeszcze po cichu. Po krótkich szeptach, hrabina wystąpiła naprzód i zbliżyła się do oczekującego.
— Panie Glausau! — rzekła po cichu.
— Po co wymawiać moje nazwisko — opryskliwie przerwał stojący po co? to do niczego niepotrzebne.
Waćpan jesteś sasem, byłeś nim przynajmniej; zachowałeś pamięć o tem: chcesz służyć królowi?
Glausau głową tylko skinął na znak zgody.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.