Glausau podniósł oczy.
— To licha warto — rzekł — albo ja lub ów się omylić może, oczom wierzyć niebezpiecznie. Trzeba się umówić o znaki.
To mówiąc, szybko począł ukazywać ręką Simonisowi, jak go ma witać, ile z koleji palców rozłożyć.
— Jednego znaku mało — rzekł — mógłby być przypadek: trzy ledwie starczą.
Kawaler de Simonis znajdował się biernie, nie biorąc zbyt żywego udziału w umowie. Oczy hrabiny biegały po obu.
— Tak — dodał Glausau — już my się zrozumiemy.
Brühlowa dobyła rulon z worka, który miała przy sobie, i wcisnęła mu go w ręce, szepcąc coś jeszcze po cichu; Glausau się skłonił i pospiesznie ku drzwiom skierował.
— Znajdziecie tam tego, co was tu przyprowadził — pospiesznie biegnąc, rzekł baron — ten was też na bezpieczne miejsce dostawi.
Glausau już brał za klamkę, generał wywiódł go do sieni i powrócił. Brühlowa zbliżyła się do Simonisa.
— Za waćpana ręczyła mi baronówna — rzekła zcicha — chociaż zdaje mi się, że na was było posądzenie, żeście z Berlinem korespondowali. Znaleziono listy.
— Ja się ich nie zapieram — odpowiedział Simonis — było to wprzódy, nim panna Nostitz podjęła się, i dokonała mojego nawrócenia.
— Ale cóż nam ręczy za jego szczerość?
— Pani hrabino — odezwał się, spuszczając oczy, Simonis — moją poręką jest baronówna, a jeśli mam otwarcie wyznać, mój własny interes. Gdzież większe szczęście spotkać mnie może?
Brühlowa uśmiechnęła się szydersko i poruszyła ramionami nieznacznie.
— Waćpanu Nostitzówna rękę swoją przyrzekła? — zapytała.
Simonis ukłonił się milcząco.
— Tak, tego panu powinszować można — dodała — będziesz miał wielu przyjacioł, bo baronównie na wielbicielach nie zbywa.
Rzuciwszy ten sarkazm dojmujący, Brühlowa poparła go wejrzeniem czarnych oczu, które mimo katastrof tylu zalotnemi i wyzywającemi być nie zapomniały.
— Baronie Spörken — rzekła, obracając się do niego z koleji — cóż mówicie o tym człowieku?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.