— Ja go sam nastręczyłem odparł baron — więc inaczej jak dobrze mówić o nim nie mogę. Jakie wrażenie uczynił na waszej ekscelencji?
— Człowieka, który na wszystko gotów, ale za dobrą zapłatą; nie zaręczyłabym jednak, ażeby w chwili czynu nie uląkł się i nie cofnął.
— Nie sądzę — zawołał Spörken — na nicby mu się to nie zdało... kto mówi a, ten musi b powiedzieć... Raz wzięty w ręce, nie uciecze nam... Jak tylko przyjął pieniądze... przyszedł tu...
Brühlowa potakująco skinęła głową, palec położyła na ustach... i zdawała się przysłuchiwać krokom, które słychać było w sieni. Spörken żywo przysunął się do drzwi, wszyscy zamilkli i czekali. Kroki i szmer powoli w oddaleniu słabły, wkrótce znowu nastąpiło milczenie.
Brühlowa narzuciła zasłonę na głowę i poprosiwszy ruchem ręki o otwarcie drzwi, wysunęła się pierwsza. Spörken został chwilę z Simonisem z którym rozmawiał jeszcze po cichu. Wypuścił go potem, wskazując ręką schody... a sam, wziąwszy świecę z przymurku, zamyślony, wyszedł ostatni powoli.
Nie bez obawy widocznej wyśliznął się Simonis z tej konferencji tajemnej i nie zachodząc do zamku, przez jedną z bram wysunął się zręcznie w ulicę, tu dopiero swobodniej oddychając; nierychło jednak przysłoniętą płaszczem twarz odkryć się ośmielił.
Uszedł zaledwie kilka kroków, gdy posłyszał pozdrowienie zdziwiony, że go pociemku poznano. Był to Masłowski, który wyrósł jakby z ziemi; Simonis drgnął zdziwiony nieprzyjemnie.
— Nie mogę pojąć, jakeś mnie waćpan mógł poznać po nocy — odezwał się, nie kryjąc zdumienia.
— A! — rzekł, śmiejąc się wesoło, Masłowski — najprzód my mamy kocie oczy, to rzecz wiadoma... w nocy widzimy doskonale, osobliwie kogo nam zobaczyć potrzeba; za to wednie często nie dojrzymy, gdy nam kto zawadza. Powtóre, waćpan wiesz, kawalerze Simonis. my jesteśmy serdeczni przyjacieie, sympatja!
— Aha! — zawołał Simonis — ale ja byłbym waćpana minął, nie poznawszy.
— Sympatji dla mnie nie masz — odezwał się Masłowski bez ceremonji biorąc go pod rękę. — No, a wolno wiedzieć skąd? z zamku?
— Jakto z zamku?
— Nic, myślałem tylko.
— Cóżbym tam robił?
— No podejrzywam waszmości zawsze o miłość dla frejliny a ona tam przy królowej.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.