— Dla mnie niedostępna.
— Dla mnie też — westchnął z przesadą Masłowski — jedne mamy losy, jedno cierpienie, jedne uczucia; musimy być przyjaciółmi. Różni nas tylko, że waćpan kochasz Prusaka... a ja.
— Sasów? — spytał Simonis.
— A gdzie tam! ktoby mógł jakiegokolwiek Niemca kochać! Niemkę... to co innego — zaczął wesoło Masłowski. — Ale powiedz-że ty mi szczerze, po przyjacielsku, ja cię nie zdradzę; na czem stanęło? czy zawarłeś alians z Prusakiem, czy z Austrją z Saksonją?
Slmonis pytanie w śmiech obrócił.
— Myślę, że masz do Prusaka słabość — dodał Masłowski — no, no, co komu do gustu... Mnie się tak zdaleka patrząc w ulicy na tego kaprala zdaje, że musi śmierdzieć, a ja mam powonienie nader draźliwe.
Simonis nie chciał się zdradzić, Masłowski niemiłosiernie go męczył.
— Przyjacielu moj! — dodał — nie rozumiem, jak pogodzisz miłość dla baronówny z miłością dla króla Fryderyka. Dla logiki będziesz musiał się w starej Nostitzowej zakochać, a to podobno trudno.
Kawaler milczał, szli tak dalej ciemną ulicą, Simonis, aby się uwolnić od przyjaciela, skierował się milczący ku swojej kamienicy. Masłowski go odprowadził aż do progu. Tu powiedzieli sobie dobranoc, Simonis wszedł szybko do domu i drzwi za sobą zamknął. Zamyślony wstępował na górę, gdy go znowu, jak niegdyś, Gertruda za rękaw pociągnęła, pokazując mu drzwi baronowej. Nie spodziewając się już tu dnia tego zastać Pepity, mniej chętnie posłuchał starej sługi i wszedł na próg powoli.
Stara baronowa, w boki się wziąwszy, co u niej wielce szczęśliwe oznaczało usposobienie, chodziła po saloniku, uśmiechając się do siebie. Spostrzegłszy Simonisa dygnęła mu wesoło.
— Dobrze, żeś przyszedł, mam coś dla waćpana — rzekła.
I zbliżywszy się mu do ucha, szepnęła:
— Major Wangenheim czeka na waćpana na dole w pałacu Moszyńskich, ma ci coś do polecenia.
Simonis drgnął i zbladł.
— A tak! tak! misję konfidencjonalną. Ja sama nastręczyłam mu waćpana. Możesz się teraz zasłużyć i dojść daleko. Proszę iść zaraz do niego, ażeby komu innemu tego nie powierzono.
Simonis, nie mogąc się poruszyć, stał wryty; położenie jego stawało się niewymownie przykre. Jakkolwiekbądź, zdrajcą teraz
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.