Na dworze króla i Brühla jest dwóch ludzi, którym nieznacznie oddasz pan te dwa od ich żon listy. Nic w nich niema... nie rozumie ich nikt, oprócz nich. Będziesz się waćpan starać widzieć jaknajwięcej, dowiedzieć jak najdokładniej, powrócić jak najprędzej.
Major Wangenheim z pewną niecierpliwością, jak gdyby nie bardzo miłą dla siebie kończąc rozmowę, na listach, które złożył na stole, rzucił rulonik dukatów i odstąpiwszy parę kroków, głowy skinieniem pożegnał Simonisa.
To złoto tak jawnie rzucone mu w oczy, z pewnym rodzajem pogardy, wywołało rumieniec na twarz Simonisa.
— Przepraszam pana majora — rzekł, odsuwając rulon — mogę i muszę podjąć się służby dla jego królewskiej mości, ale bez tego dadatku.
— Jakto? — zapytał major.
— Jeśli zasłużę na co, mogę być później wynagrodzonym; nie należę do tych, którzy się najmują.
Major spojrzał mu w oczy i ruszył ramionami. Nie zdawało go się to ani dziwić, ani rozczulać, jak gdyby do podobnych scen był przywykłym.
— To na koszta podróży — rzekł sucho — niepodobna byś waćpan o swoich pieniędzach ją odbywał. — I dodał: — dobranoc!
Simonis wziął listy i snadź nie chcąc się podać w podejrzenie, schował też rulon do kieszeni i wyszedł.
Noc była ciemna, gdy się znalazł za bramą z tak przykrem uczuciem niepewności jakiejś, obrzydzenia, wstrętu, obawy, iż postąpiwszy kroków kilka, spytał się sam siebie, czyby nie najlepiej było, zabrawszy, co miał, powracać do Berlina i szukać w pracy przyszłości.
Wspomnienie tylko pięknej Pepity wstrzymało go może od tego kroku. Zbliżeniem się do niej czuł się uszlachetnionym i nie chciał już wrócić na drogę tajemniczych, brudnych intryg, która mu teraz wstrętliwą była i upadlającą. Ale jakże się mógł wywikłać z tej sieci, w którą wpadł po części z własnej winy. Zbliżał się już do miasta, gdyż pałacyk leżał naówczas za jego obrębem, gdy usłyszał półgłosem nuconą śpiewkę i z wielkiem podziwieniem a przestrachem spotkał Masłowskiego. Ten udał nadzwyczaj zdziwionego.
— A to rzecz szczególna! — zawołał — że my się też nieustannie musimy z sobą spotykać? mam-że uwierzyć oczom? Wszak waćpana odprowadziłem na spoczynek do domu, miałeś iść spać? Jakimże sposobem w tej stronie? Ktoby powiedział żeś waćpan chodził dawać dobranoc królowi pruskiemu.
— A cóż wy tu robicie? — spytał Simonis.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.