— Jeżeli mnie Prusacy nie złapią.
— Ale właśnie się trzeba nie dać złapać...
— Nie mam najmniejszej ochoty do tego, bo mówią, że skoro tylko takiego pochwycą natychmiast mu wdziewają mundur, a ja do pruskiej służby się nie kwalifikuję.
— Idzie o to, aby zanieść ważne wiadomości.
— Ustnie? — dodał sprzekąsem Masłowski.
— Tak jest.
— Spróbuję; proszę o nie...
— Słowo, że ich nie wydasz? — spytał Spörken. Masłowski się rozśmiał.
— Prusakom? a za kogoż mnie pan masz?
— Słowo?
— Najuroczystrze!
Spörken poprowadził go pod okno.
— Fryderyk albo już wyruszył z Drezna — rzekł — lub dziś czy jutro wyjdzie. Wiemy plan jego... Chce obóz nasz odciąć od czeskiej granicy i uniemożebnić połączenie się nasze z Austrjakami. Odcięci, nie zasposobieni w żywność, mając tylko garść ludzi, których codziennie choroby dezercya, a nawet niedostatek żywności dziesiątkują, jesteśmy zgubieni. Potrzeba ażeby Rutowski. jak skoro to będzie możliwe, wyruszył, ku generałowi Wied, nim Fryderyk drogi obsadzi. Widzisz pan, że od tego ocalenie nasze zależy.
— Rozumiem — zawołał Masłowski — są sposo5y wydobycia się z Drezna, spróbuję, czy też niema środka dostania się do Pirny; zrobię co będę mógł.
Żegnał się już, gdy weszła promieniejąca baronówna.
— Idziesz pan?
— Nie wiem, idę, czy jadę, czy płynę; ale to wiem — zawołał Masłowski — iż mnie to bardzo bawi i pilno mi puścić się na awantury.
Skłonił się, Pepita podała mu znowu, zapomniawszy się, rękę i zarumieniła się po pocałunku.
Masłowski biegł. śpiewając, po schodach. gdy zwolna ciągnącego ku górze Simonisa spotkał.
— Dosyć, że we dwóch musimy, jak w kręglach kule. spotykać się z sobą, Tym razem żegnam was, kawalerze de Simonis, gdyż prawdopodobnie przez dni kilka nie będę mieć honoru...
— A waćpan dokąd?
— Na spacer! — zawołał kłaniając sią Masłowski — adieu!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.