Przybywszy do Fuchsowej i swojego mieszkania, pan Ksawery mocno się zamyślił, jak ma dokonać zamierzonej podróży. Gospodyni była już z tego powodu przywiązana do młodego wartogłowa, iż dosyć wiele był jej dłużny.
— Kochana Fuchsowa [ — rzekł, zawoławszy jej, Masłowski — boli mnie to nieskończenie, ale muszę cię pożegnać! służba służbą; Brühl w obozie i mnie do niego potrzeba.
Ręce załamując, rzuciła się ku niemu gosposia.
— Herr Jese! to być nie może! ja pana nie puszczę... pan wiesz... ojciec mi waćpana oddał w opiekę.
— Daj ty mi pokój z opieką taką, kiedy koszule nawet nie pocerowane — odparł Masłowski — acani wiesz, że jak ja czego chcę, rozstąp się ziemio! musi być! Do Brühla się więc dostanę, ale powrócę zaraz; daję ci słowo, nie będę u niego siedział, jeśli mnie Prusacy nie powieszą! To od was zależy, pani Fuchsowa.
— Czyż waćpan oszalał?
— A tak jest, waćpani mi musisz dać kogoś co mnie do Pirny zaprowadzi i odprowadzi nazad.
Strzepnęła rękoma wdowa, poczęły się targi ostre; lecz koniec końcow, ku wieczorowi ucichło i Masłowski przed zwierciadłem wąsy golił. Tych młodych wąsów, takich ślicznych, żal mu było, aż się na płacz zabierało.
Z jego pokoju i do jego pokoju wynoszono coś ciągle i wnoszono. Szeptano, biegano, naradzano się, a o mroku już zaszedł przed dom wóz, na którym siedział stary Niemiec i stara baba. W pośrodku było coś takiego, jakby łoże ochronne dla chorego wysłane. Masłowskiego wcale nie było widać, tylko z pomocą dziewczyny zwlokła się chora kobieta, którą starannie położono i okryto. Fuchsowa stała we drzwiach zamyślona.
Wóz ruszył ku bramie do Pirny wiodącej, ale wprzódy jeszcze zatrzymał się przed mieszkaniem komendanta Wylicha, w rynku, i stary Niemiec wszedł doń.
Nierychło jednak wrócił do wozu, na którym baba siedziała z dwoma żołnierzami. Ci obejrzeli chorą kobietę leżącą, która głowę podniosła i zaraz na posłanie opadła, i jeden z nich towarzyszył przy wozie jadącym do Pirnajskiej bramy. Szczęściem zdążyli jeszcze w porę nim capstrzyk odbębniono i wrota zamknięto. Żołnież z rozkazu komendanta rozkazał przepuścić wóz i choć już mrok był znaczny, powlekli się powoli ku Pirnie. Na gościńcu, w dosyć znacznem oddaleniu od miasta stały czaty pruskie
Wszystkie przybiegały do wozu, łając, krzycząc i wstrzymując, dopóki im woźnica kartki komendanta nie pokazał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.