Prusaków. Nie pozostawało już nic nad zdanie się na łaskę i niełaskę nieprzyjaciela. Generał Rutowski ze swojemi 16 000 kapitulować musiał. Wszystkie wąwozy, drogi, przejścia zawczasu były obsadzone.
Pułki saskie, rade nierade, siłą wcielone zostały do armji Fryderyka, który nawet gwardji Augusta uwolnić nie chciał, aby, jak mówił drugi raz ją brać w niewolę nie był zmuszony. Oficerów tylko na słowo puszczono. Saksonja była bezsilną w rękach zdobywcy, który ze zwycięstwem łączył to nielitościwie, ceniczne szyderstwo, które go cechowało.
Z wierzchołka niezdobytej twierdzy Brühl widzieć mógł zastęp ostatnich obrońców kraju, który jego winą wpadł w ręce nieprzyjaciela, składających broń i wdziewających sinoczerwone barwy pruskie. Królowi i teraz jeszcze, wraz z Brühlem, którego imienia Fryderyk wymówić ani napisać nigdy nie chciał ofiarowano paszporty do Polski, dodając przestrogę, iż się przecież na sejm wypadało pospieszyć.
W tak rozpaczliwem położeniu, do którego przywiódł Saksonję zarozumiały a słaby minister, umiał on jeszcze Augusta III-go pocieszać tem, iż zwycięstwo pozorne Prusaków krótko trwać miało. Lada chwila sprzymierzeni wszyscy runąć musieli i obalić miotującego się rozpaczliwie Fryderyka. August III wzdychał, a po cichu przypomniał, że najlepsza pora jesienna do polowania bezpowrotnie przepadła. Saksonję odzyskać było można, ale nie stracone łowy! Na Königsteinie też smutne było życie; te mury, do których tyle westchnień i jęków przylgnęło, zdawały się rozpacz i smutek wyziewać.
Tegoż dnia 14 października po mglistej nocy, w chłodny poranek, kwatera króla Fryderyka znajdowała się w małej wioszczynie u stóp góry niedaleko Lilienstein. Feldmarszałek Keith, któremu poleconem było spisanie kapitulacyj, zajmował obszerniejsze nieco domostwo; król swym obyczajem, z pewną ostentacją surowego żołnierza mieścił się w ciasnym domku, w którym żadnych wygód nie było. Z tej izdebki nagiej dyktował on rozkazy i rozporządzał zebranymi kilkunastu tysiącami niewolnika. który wojsko jego miał zwiększyć. Rozesławszy generałów, z jednym majorem Wangenheimem na dyżurze, naprzeciw rozpalonego ognia na kominie siedział Fryderyk zamyślony, trzymajęc na kolanach ulubioną charcicę. Na prostym stoliku leżało kilka książek i kilka kart atramentem poplamionych, obok nich na talerzu stały jabłka i gruszki, które król przez cały dzień jadł chętnie. Kilkunastu żołnierzy składało straż całą. Milczenie panowało w domku, do którego niekiedy wpadali adjutanci po rozkazy i, zbyci kilku słowami, natychmiast do kwatery feldmarszałka wracali.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.