pem się spotkał; lecz w kilka godzin gwardja jego królewskiej mości łup ten sobie przynależny odebrała.
Masłowski jeszcze stał, przypatrując się temu mniemanemu czy prawdziwemu Simonisowi, który go wcale znać nie chciał, gdy Wangenheim szepnął mu, aby do kancelarji poszedł po bilet, za którymby mógł się dostać do Königsteinu.
I w tej chwili zwrócił się do stojących cabinet-sekretarzy króla.
— Niech który z panów pójdzie napisać uwolnienie temu panu.
Z dwóch kandydatów do pisania, pierwszy, który był zajęty pożywieniem tajemniczego zapasu wydobywanego z kieszeni, uczynił taki ruch, jakby mu niezmiernie było pilno spełnić rozkaz; lecz w ruchu tym, na pozór gwałtownym, łatwo było dostrzedz, że, mimo pospiechu, rad się był dać swemu koledze wyprzedzić. Poruszył się bowiem w miejscu, nogami tupiąc, przechylając, ale zarazem w zgarnieniu papierów trzymanych szukając pretekstu do pozostania. Simonis czy też jego Sozya zdawał się nie chcieć rozumieć, że rozkaz się do niego stosował.
Skutkiem tego żaden z nich się nie ruszył, a major, zniecierpliwiony, zawołał, palcem wskazując pierwszego:
— Proszę iść, napisać bilet...
Masłowski tak był nawykły do podrzędnej roli, iż za próg się nie ruszył pierwszy. Widocznie nie rad z danego mu polecenia Simonis (nazwijmy go tem imieniem), milcząc, wyszedł szybko, nie oglądając się za siebie, wprost do domku sąsiedniego, w którym pracowali wojskowi pisarze i kancelarja przyboczna. Niewielka przestrzeń rozdzielała go od kwatery króla. Masłowski, wysunąwszy się za nim natychmiast, napróżno usiłował dogonić idącego przodem, który, jakby naumyślnie, pospieszał i doszedł drzwi kancelarji, nim pan Ksawery mógł za nim zdążyć.
Aż nadto było widoczne, iż unikał spotkania z więźniem, co pana Masłowskiego utwierdziło w przekonaniu, iż to był prawdziwy Simonis. Jaką on tu grał rolę? sługi, czy zdrajcy? odgadnąć było trudno. W razie, gdyby drugą przyjął na siebie, trzeba mu było przyznać odwagę niepospolitą. Masłowski się jej po nim nie spodziewał. Bądź co bądź, jakimś zdrajcą był zawsze Simonis, albo króla pruskiego, lub dwór saski poświęciwszy dla widoków swoich.
Panu Ksaweremu sprawiło to pewnego rodzaju obrzydliwość i obudzało w nim pogardę.
Gdy za Simonisem wszedł do małej izby, w której się znajdowali pisarze, znalazł tu ścisk, gwar i wrzawę, tak, że trudno
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.