do kas pruskich, mieniano je na efraimy różnego rodzaju, w których miedzi więcej niż srebra było.
Masłowski, wjechawszy do Drezna, poznać go nie mógł: ani owych lektyk złoconych, ani świętych ekwipażów, ani elegantów dworskich, nigdzie widać nie było. W pałacu Brühla Prusacy zrobili odwach i szpital. Pożegnawszy generała, któremu towarzyszył, Masłowski pojechał wprost do Fuchsowej. Tu go bodaj za zabitego miano. Gdy stanął u drzwi i szukał oczyma, komuby powierzył konia, spostrzegła go i poznała gospodyni i jak szalona ze schodów ku niemu zbiegła.
Zabrakło jej tchu i głosu, gdy go witać zaczęła. Ludność domu całego zbiegła się zmartwychwstałego oglądać. Masłowski, ledwie z serdecznych uwolniwszy się uścisków, poszedł na górę. Szczęściem Fuchsowa obroniła się była od pruskiego oficera, którego jej chciano dać za załogę: mieszkanie było wolne, a rzeczy, z wyjątkiem niewielu obróconych na użytek w rachunku należności, znalazły się jeszcze całe. Fuchsowa wchodziła i wychodziła, śmiała się, płakała; opowiadała, jak ją oficer chciał gwałtem pocałować, jak mu się heroicznie obroniła, i nie dała spocząć Masłowskiemu, póki nie spostrzegła, że, słuchając jej, padłszy na łóżko, mimo wymownego opowiadania, usnął głęboko i chrapał.
Nazajutrz rano, .p Ksawery, nie zapomniawszy o chlebie przeznaczonym dla barona Spórkena, poszedł najprzód do kościoła. Królowa najczęściej teraz słuchała mszy świętej w kaplicy małej ząmkowej, nie pokazywała się w loży. I tym razem Masłowski pustem go prawie zastał. Przed wielkiem ołtarzem kilka osób modliło się, msza była cicha. Nie uważał nawet, że u góry w jednej z lóż odsłonięto firankę i kobieta zakwefiona uklękła modlić się. On też modlił się, czegoś smutniejszy dziś, niż zwykle; przynajmniej chwilowo miiczący ów kościół przyjął jakiemiś przypomnieniami kraju, młodości, nabożeństw okazałych i głośnych. Dom ojcowski, życie owe aszlacheckie, towarzysze, zabawy wszystko mu przyszło na pamięć i zatęsknił do powrotu; miał już dosyć tego, co przecierpiał, a choć z początku śmiał się ze wszystkiego, na krwawem pobojowisku poraz pierwszy uczuł, że nie w każdej chwili i nie z każdego wypadku śmiać się godzi. Ta wojna, w której żadna strona nie pociągała go ku sobie, gdzie czasami mimowolnie rad był pobitym Sasom, niekiedy litował się nad nimi, oburzając przeciw Fryderykowi, nużyła go już, jak zbyt długo przeciągnięte widowisko.
Po skończonej mszy, wszedł powoli na zamek, zamierzając szukać generała Spörkena, gdy u schodów zastąpiła mu drogę