Simonis namówiony, wyprawiony, zręcznie dostał się do kancelarji, otrzymał miejsce sekretarza gabinetowego i, choć z największemi ostrożnościami, przysyłał wiadomości o projektach, miejscu pobytu, sile straży otaczającej i ludziach, których można było pozyskać. Oprócz niego kamerdyner króla Glasau zjednany był oddawna, opłacony i baron Spörken z hrabiną Brühlową usiłowali go skłonić, aby królowi wsypał do czekolady proszek, który mu powierzono. Glasau wziął go wprawdzie, ale nie przyrzekł, że użyje; wstręt jakiś i obawa go wstrzymywały.
Łudzono się tem, iż zasadzka, których już przygotowano kilka, potrafi żywcem pochwycić króla i uwieźć go do austrjackiego obozu. Środek ten mniej się wydawał wstrętliwym, a nawet łatwiejszym do wykonania.
Tymczasem król się z miejsca na miejsce przenosił, osnute plany niespodzianie się obróciły w niwecz, a Glasau, naglony, ostatecznego środka użyć się wahał.
Pobożna królowa, chociaż nie wiedziała o środkach, domyślała się spisków i modliła z dobrą wiarą za ich wykonanie szczęśliwe. Ojciec Guarini, nie pochwalając nic, nie biorąc udziału w niczem, bardzo zręcznie umiał tłómaczyć, nawet przykładami biblijnymi, jak dla ocalenia kraju i wiary daleko zajść było można. Całe to tajemnicze krzątanie się pokrytem było dla oczu ludzkich pozorną rezygnacją, lecz baczniejszy wzrok łatwo się istnienia skrytych mógł dobadać.
Stary generał Wylich, ówczesny komendant Drezna, jeden może nie domyślał się, nie przypuszczał, aby coś podobnego istnieć miało.
Wyżły jego przechodziły często z doniesieniem, że na zamku coś się smaży, że nieustanne narady, biegania, szepty, nie mogą być bez celu i znaczenia. Żołnierz i człek prosty, śmiał się z tego i odpowiadał, że się bab i babskich intryg nie lęka wcale.
Ciągnęło się to więc coraz żywiej, wzmagając, bo czas i bezkarność ośmielały hrabinę Brühlową.
W początku zimy, Simonis, który miał ciągłe stosunki z generałem Spörken, umiał bardzo zręcznie wyrobić sobie pozwolenie, a nawet polecenie do generała Wylicha. Sam król kazał mu ostrzedz komendanta Drezna, iż na zamku knują spiski, że wysyłają przekupionych, że stosunki mają nawet w jego otoczeniu, których dotąd dojść było niepodobna.
Słuchając tej instrukcji, Simonis mysiał zebrać całą siłę swą i odwagę, aby nie okazać, jaką go przejęła trwogą. Spodziewał się wprawdzie urzędowej misji, ale nigdy tak niebezpiecznej, tak ciężkiej.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.