mówił sobie, iż go bardzo zajmowała i miał wielką dla niej sympatję i przyjaźń.
Posługiwał jej, jak umiał, jak mógł, a korzystał z tego, żeby ją widywał jak najczęściej. Widok twarzy Simonisa przykre na nim uczynił wrażenie. Ścisnęło mu się serce. Nie umiał nawet pokryć niechęci, z jaką rad nierad go witał. Zwykle wymowny aż nadto, tym razem stał jak słup.
— Chciałbym się widzieć z baronówną — odezwał się Simonis po cichu.
Masłowski wskazał mu palcem drogę na górę, ale prowadzić go nie miał ochoty, ani dłużej rozmawiać. Poszedł więc, rozglądając się, Szwajcar i trafił do mieszkania Spörkena, który go z niewymownem wzruszeniem przywitał. Lecz, że sam przez się nic nie czynił, ruszył się natychmiast dać znać hrabinie Brühlowej.
Napomknęliśmy już kilkakrotnie o roli, jaką odegrywała hrabina. Namiętnej tej, nieszczęśliwej, zbłąkanej kobiecie potrzeba było zawsze czegoś do zabawy, czegoś, coby ją budziło do życia i usnąć jej nie dało. Od wyjścia za mąż gorączkowo tak chwytała się wszystkiego, co sztuczny cel próżnemu sercu jej dać mogło. Wychowywała dzieci, któremi już rozporządzano, i które się jej wprzódy z rąk wyrywały, a teraz zupełnie uciekły. Miłości ich nawet zyskać nie mogła. Zaprzątała się tak z kolei wszystkiem, co życie może uczynić znośnem, co o ranach pozwala zapomnieć. Fantazje czasem dochodziły do szałów, po których znowu następowała apatja, milczenie, ziewanie, nudy. Naówczas gorączkowo zajmowała się jakimś Blumli, jakimś Seyfertem, starała się z nich uczynić indzi... ideały serca, a kończyło się to jak ze Seyfertem pod pręgierzem, jak z Blumli na wyczerpaniu i pogardzie.
W takich paraksyzmach pragnień i rozczarowań przeżyła Brühlowa aż do dni ostatnich. Fryderyk Wielki obumierającą już wskrzesił do życia, do zemsty. Rzuciła się z całą gwałtownością charakteru swojego do wojny przeciwko niemu. Prowadziła ją jak dotąd wszystkie życia sprawy, nie znając miary w namiętności i nie przebierając w środkach.
Bezskuteczność starań tych zaczynała ją nudzić i niecierpliwić. Czekać nigdy nie umiała. Życie przy królowej znękanej, fanatycznie pobożnej, pół dnia spędzającej na religijnych praktykach, przykrzyło się. Brakło jej tego dworu młodego, dawnych lat, z którego sobie wybierała ofiary. Nie była już tą panią wszechwładną, na której skinienie twarze nie zmieniały, jawili się i znikali ludzie.
Gdy baron Spörken dał jej znać o przybyłem Simonisie, hrabina była właśnie w tem usposobieniu apatycznem, znużona,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.