prawie do śmierci. Wiadomość la poruszyła ją, zalektryzowała. Zerwała się i pobiegła.
Simonis już dawniej był wpadł jej w oko i — fantazja została niespełnioną. Miała mu za złe, że tak łatwo mógł się jej wyrzec. Trochę zemsty czuła w sercu. Nie pokazała mu jej wszakże i wyszła, spojrzawszy w zwierciadło, chcąc być piękną, ożywioną, więcej udając gorączkę niż w istocie rozgorączkowana.
Wchodząc podała mu rękę.
Spörken usunął się nieco.
— Przecież! rada jestem, że was widzę nareszcie. Tak długo czekałam wiadomości, tyle czasu upłynęło bez skutku! Cóż się dzieje? co robicie! My z założonemi rękami, a Prusacy zwycięzcy. Król...
— Pani! — odezwał się Simonis — czyniliśmy, co mogli, nie było sposobu stanowczego przedsiębrać kroku.
— A Glasau? wszakże to każdego dnia spełnić się może. Cóż mówi Glasau?
— Ociąga się, zwleka — rzekł po cichu Simonis — mieliśmy nadzieję, nie uciekając się do tego środka...
— Tu niema co w środkach przebierać — przerwała namiętnie Brühlowa. — Szkodliwego zwierzęcia pozbywa się na wszelki sposób. Glasau zdradza nas, a pan... pan nie dosyć go przynaglasz... Wszystkie trzy plany pochwycenia, tak wybornie osnute, w niwecz się obróciły.
— Nie z naszej winy — odparł Simonis — król zmieniał kwaterę, a z nią zmieniały się warunki.
Brühlowa odwróciła się pogardliwie, lecz wprędce zmieniając usposobienie, łagodniej przemówiła i pociągnęła Simonisa ku oknu. Tu, jakby w głąb jego duszy zajrzeć chciała, męcząc go wejrzeniami wyzywającemi, badawczemi, zagadkowemi dlań, przedłużyła rozmowę niepotrzebnie, nie dając mu odejść i powracając do jednych zarzutów, wymówek i badań.
Simonis dosyć zręcznie zrazu uniewinniał się, potem tok tej rozmowy zmieniać się zaczął. Brühlowa wywodziła skargi, malowała swe położenie, uczucia, czyniła zwierzenia, starała się okazać zajmującą, czułą nieszczęśliwą. Z niezmierną zręcznością i świadomością środków, z zalotnością kobiety, która przeszła przez długie doświadczenia, starała się wywrzeć wrażenie na Simonisie, zapisać tę chwilę w jego pamięci, słowem, zawrócić mu głowę.
Długą godzinę trwało to, póki Szwajcar nareszcie nie zebrał się na przestrzeżenie o tem, z czem go Fryderyk wyprawił. Zalecał ostrożność. Śmiała się Brühlowa.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.