Spörken, znużony oczekiwaniem, wyszedł, zostawiając ich sam na sam, Przedłużyło to jeszcze narady, w ciągu których hrabina tyle obcych wtrącała przedmiotów, iż byłyby mogły trwać niewiem jak długo, gdyby baronówna, dowiedziawszy się od generała o przybyciu Simonisa, nie weszła do pokoju.
Przywitanie było z obu stron pełne zakłopotania jakiegoś i chłodniejsze, niż spodziewać się było można. Pepita nigdy nie miała nazbyt gorącego uczucia dla człowieka, dla którego musiała być tylko przynętą. Simonis wahał się już czy iść dalej... spotkali się więc, jak często po długiem niewidzeniu bywa, zimniejsi daleko. Hrabina, szydersko popatrzywszy na oboje, nie dozwoliła im zostać sam na sam i postanowiła być natrętną.
Słów kilka zaledwie mogli przemówić do siebie; baronównie, zwykle wymownej i odważnej słów brakło.
— Ja też na sznurku tylko wypuszczony jestem z klatki — odpowiedział Simonis — i natychmiast powracać do niej muszę.
— Tak — wtrąciła Brühlowa byle tylko skuteczniejszą była ta wyprawa. Każda godzina dla nas wiekiem.
— A! pani! — zawołał Szwajcar — czemże ona dla mnie dopiero?
— Myślę, żeś się pan z tem przeznaczeniem trochę pogodzić musiał — szydersko dopowiedziała Brühlowa.
Simonis westchnął spoglądając na pannę Pepitę.
Hrabina odstąpiła tylko na chwilę, aby się przejść po pokoju, ale nie spuściła ich z oka. Szyderski jej uśmiech zarówno Simonisa, jak Pepitę ostudzał bali się ust otworzyć, Szwajcar w końcu nie mogąc dłużej pozostać, aby nie ściągnąć podejrzenia, kilka słów przemówiwszy, wysunął się.
Uważał, że baronówna mniej niż dawniej była śmiała i trzymała się w niejakiem oddaleniu.
Już był w korytarzu gdy hrabina wyszła za nim i skinęła.
— Potrzebuję z panem zupełnie na osobności pomówić bez świadków... tak nawet, aby drudzy o tem nie wiedzieli; jest to koniecznem. Tu niepodobna.
To mówiąc, zbliżyła się doń i, dodając mu, że w zamkowej ulicy czekać na niego będzie przed nocą. Dom ten przez Georgenthor łączył się z zamkiem samym; hrabina miała w nim, jeśli nie mieszkanie, to kryjówkę, w której przyjmowała swych powierników. Simonis z razu chciał się wymawiać, lecz nakazujące, ponowione żądanie usta mu zamknęło. Hrabina nie rozumiała tego, aby jej coś odmówić było podobna.
Gdy, z głową jakby upojoną i rozmarzoną dziwnie, rozdraźniony Simonis znalazł się sam nareszcie i, zszedłszy w podwórze, spotkał się znowu z Masłowskim, którego się tu spo-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.