To mówiąc, jak gdyby rozmowy przedłużać nie chciała, odeszła. W chwilę potem Brühlowa zabrała go z sobą dla narady z generałem Spörken.
Przybycie Simonisa było jakby bodźcem do coraz bardziej gorączkowej czynności. Codzień coś nowego było na stole, a rozprawy o każdym kroku zabierały godziny. Tego dnia znowu odebrano wiadomość, iż ułożone porwanie i wydanie generałowi Bour króla pruskiego udać się w żaden sposób nie mogło.
Brühlowa była gniewna.
Chodziła po pokoju, nie kryjąc swojego oburzenia i narzekając na niedołęstwo wszystkich, co tyle kosztowali, a nic zrobić nie mogli.
— Należy natychmiast wyprawić do Glasaua — dodała — ostatniego użyć środka.., zmusić go, aby nie zwlekał... Waćpan napiszesz zaraz do niego, a generał wyśle pismo przez zaufanego człowieka.
Simonis się zawahał, ale nie cierpiąca sprzeciwiania się najmniejszego kobieta tupnęła nogą i wskazała mu miejsce przy stole.
— Ja to biorę na moje sumienie, na odpowiedzialność moją; czasu dosyć zmarnowano... niech Glasau spełni, co przyrzekł... Nie słucham nic... poślijcie mu, co zechce... ja oddam, co mam... Zapłacimy mu ile każe...
Zmuszony do pisania, przelękły szwajcar usiadł. Nie było sposobu się oprzeć; spojrzał kilka razy na hrabinę; nie dała mu mówić. Powtarzała ciągle:
— Ja to biorę na moje sumienie.
Simonis napisał, co mu kazano. Obwinięto papierem tym rulon dukatów. Spörken go opieczętował i wyszedł. Maks wstawał blady do stołu.
— Pani mi daruje — rzekł cicho — jakkolwiek Glasauowi udać się może...
— Musi! — przerwała hrabina.
— Lecz gdyby coś niespodzianego zdradziło...
— To nie może być.
— Jednakże — wtrącił Simonis — ja nie wiem, czy w takim razie potrzeba, żebym i ja padł ofiarą?
— Waćpan? — przerwała, za rękę go chwytając, hrabina — waćpan! nigdy w świecie! Jesteś mi potrzebny. Ja losu jego się podejmuję. Baronównę możesz odstąpić komu chcesz, waćpan nie potrzebujesz jej, ja zapewnię jego przyszłość.
Skłonił się Simonis i dosyć poufale spytał cicho:
— Lecz jeśli tak jest, czy nie lepiej, abym, czekając na wydadek, skrył się? Jeżeli Glasau chybi...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.