obojętna znalazła się na przeciw Simonisa, witającego ją z nadskakującą grzecznością.
Spojrzała mu w oczy z takim wyrazem wszechwiedzy i spokoju. że Maks się trochę zmieszał, czując odgadniętym.
— Może przeszkodziłam — odezwała się.
— Nie, wszystko skończone — odparł Maks.
— Spodziewam się, że szczęśliwie — dodała, spoglądając na pierścień, który Simonis ukryć zapomniał.
Nie odpowiadając na to, spuścił oczy.
— Tak jest, tak — rzekł — ale kiedyż można być pewnym, że to, co się wydaje szczęśliwem, rzeczywiście się powiedzie.
— Masz pan wielką słuszność, jest to prawda, która w całem życiu zastooswać się daje. Nie jesteśmy nigdy niczego pewni.
— Niestety! — westchnął Maks.
Pepita spojrzała na niego i rozśmiała się.
— Cóż dalej? — zapytała.
— Najsmutniejsze to — odpowiedział Simonis — że ja zapewne będę zmuszony przez czas jakiś się ukrywać i że nie będę miał szczęścia widywać pani.
— Ale czyż to się mogło szczęściem nazywać? — odezwała się baronówna. — Mnie się zdaje, że to kłopot niepotrzebny. Ja się wcale nie łudzę.
— To ja powinienbym z tych słów pani, a podobno i z wielu innych — podchwycił szwajcar — wnieść, że nie powinienem się łudzić. Nie mam u niej łaski.
— Ale masz pan moje słowo — rzekła zimna Pepita — to dosyć.
— Jeśli nie mam i muszę się wyrzec serca?... — dodał Simonis.
— Któż może mówić o sercu rozśmiała się baronówna. — Gdybym chciała dać je. nie mogę; bo serce nie daje się, ale zdobywa...
— A ja nie umiałem, nieprawdaż? — zapytał Simonis.
Pepita zamilkła.
— Musi to być panu obojętnem.
— Przepraszam panią — rzekł Maks — gdybym się miał wyrzec serca, wyrzekłbym się ręki.
Zdziwioną trochę zdawała się baronówna.
— Za pozwoleniem — odezwała się — czy to wyrzeczenie się miałoby za sobą pociągnąć i odstępstwo od naszej sprawy? mów pan otwarcie...
— Tej sprawy już ja odstąpić nie mogę — z uśmiechem przykrym dodał Simonis — podpisałbym wyrok na siebie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.