— Od dachu do lochów strząsę wszystko — krzyknął Wylich.
— Sile się nie możemy oprzeć, jużeśmy tego doświadczyli — odezwał się Spörken czyńcie, co się wam podoba. Lecz jeśli później Europa cała zaz nieważenie rezydencji jej królewskiej mości i kurfirsta następcy...
Wylich, nie dając dokończyć, zawołał:
— Was wszystkich i waszą Europę nie mam za tyle... (Wyraził się jeszcze ostrzej). I krzyknął na żołnierzy: — Na zamek!
Spörken znikł, ażeby przygotować królowę. Gdy komendant wchodził na gokoje pierwsza mu drogę zabiegła hrabina Brühlowa: straszna była gniewem, ale zarazem i trwogą.
Wylich, nie witając sią z nią nawet, odezwał się grubijańsko:
— Mam rozkaz waćpanią wyprowić do Warszawy. Słyszysz pani?
— Co to jest! jakto?
— Rozkaz króla, który zostanie spełniony.
— Cóż za powód?
— Nie mam potrzeby przed panią się tłómaczyć.
Gdy się to działo w sali, na której progu przeciwnym królowa za portjerą słuchała i przypatrywała się, rozjątrzona tą napaścią. Zamek patrole przetrząsali jak najpilniej.
Hrabina Brühl wiedziała, że szukano Simonisa. Na kilkanaście minut wprzódy Blind, który oddawna był ujęty, dał znać o tem, co z depeszy miał czas wyczytać. Kawaler de Simonis w istocie znajdował się na zamku, ale w tych starych murach tyle było kryjówek, przejść schówek, drzwi zamaskowanych, podług odmykających się, zwierciadeł; za którymi w grubości muru wyżłobione były gabinety ciemne, które za króla Augusta II. służyły do czarodziejskich niespodzianek, a dawniej może na straszniejsze narzędzia kary, tyle tu było tajemnic ledwie niewielu osobom znanych, że żołnierze pruscy wedle wszelkiego podobieństwa, nic znaleźć nie mogli. Simonis, w jednem z takich wyżłobień w wielkiej sali ukryty, słsyzał, jak żołnierze przechodzili ją, jak się dokoła drzwi odmykały, jak zamek tętniał przekleństwem, wykrzyknikami i ciężkiem stąpaniem Prusaków, jak Wylich klął i niecierpliwił się, i czekał losu, jaki go miał spotkać. Na kilka dni w przody przewidując niebezpieczeństwo, zaopatrzył się był w truciznę, którą trzymał w pogotowiu, gdyby przypadkiem ci, co ściany opatrywali i bili w nie szukając, gdzieby zadzwoniła próżnia, trafili nn ukryty gwóźdź, cienkie utrzymujące zwierciadło.
Dwie godziny trwało nadaremne przetrząsanie zamku, w czasie którego pokoje królowej nie były oszczędzone. Żołnierze
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.