koło zamku: lecz dokoła spotykało się twarze i figury, jakie się tu zwykle nie trafiały. Po ulicy Zamkowej i około katolickiego kościoła przechadzało się mnóstwo odartusów, których łatwo było posądżić, iż niedawno pruskie mundury pozrzucali. Nie doznał pan Ksawery żadnej przeszkody, wchodząc na podwórze. We wnętrzu było spokojnie. Poszedł więc jak zwykle na schody, azali gdzie w korytarzu kogo znajomego lub baronówny nie spotka.
Była to godzina mszy rannej, której królowa słuchała w małej kaplicy. Masłowski stanął tak, aby wracający dwór go nie minął. Jakoż potem wyszła zakwefiona królowa, a za nią hrabina Brühlowa i inne panie. Pepita, zobaczywszy Masłowskiego zatrzymała się.
— Wiesz pan o wszystkiem? — spytała.
— Nic nie wiem, oprócz, że coś się miało stać nieprzyjemnego. Na tę wieść przybiegłem.
Simonisa szukają... cały zamek wczoraj przetrzęsiono... Ocalić go potrzeba. Jabym na suminniu miała jego nieszczęście, bom go wciągnęła, namówiła, skusiła. Ja go ocalić muszę! muszę! — powtórzyła baronówna z energją wielką.
Masłowski spojrzał,
— Czy mi pani ufasz? — spytał,
— Pytasz pan o to? — ruszyła ramionami.
— Jest on tu?
Pepita głową tylko odpowiedziała. Ksawery zamilkł posępnie, potarł czoło
— W korytarzu naradzać się niepodobno — rzekł — chodźmy, jeśli pani pozwoli.
— Proszę! chodź, zmiłuj się! Myśląłam o was, spodziewałam się jeszcze wczoraj.
— Ja nic nie wiedziałem.
Mówiąc tak, weszli do pokoju frejliny.
Było to mieszkanie, do którego w zwykłe dni nigdy stopa obca posunąć się nie mogła. Masłowski pierwszy raz przestępował próg tych cichych pokojów, w których niewieścia dłoń z wdziękiem właściwym kobiecie rozłożyła wszystko. Nie śmiał się posunąć daleko od progu.
Pepita wskazała mu, by szedł za nią. Zrzuciwszy z siebie zasłonę, w której szła do kaplicy, stała przed nim w całym blasku piękności, której smutek i znużenie dodawały uroku. Załamała ręce.
— Na miłość bożą, radźcie! — szepnęła lecz nie mieszajcie się wy, ażebym poraz wtóry nie miała na sumieniu ciężaru. Jego szukają na niego czatują: chociaż go wczoraj nie znaleziono, są pewni, że się tu znajduje.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.