— Najprzód o tem się przekonać potrzeba — rzekł Ksawery — wprawdzie około zamku kręci mnóstwo ludzi, jakby z szubienicy oberwanych, ale ci może troskliwi są o co innego.
— W nocy go wyprowadzić trzeba — dodała Pepita.
— Najgorzej — przerwał Masłowski — nocą pewnie pilnować będą, w biały dzień najbezpieczniej.
Zamyślił się pan Ksawery.
— Bądź pani spokojną — rzekł — wyprowadzę go, znajdzie się na to środek. Lecz gdy go wyprowadzimy... cóż dalej? dokąd?...
Pepita oczy zakryła.
Pomocnik jej tak już był sprawą tą zajęty, że zdawął się nawet gospodyni, dla której był z takiem uwielbieniem, nie widzieć.
Gdyby to nie było bardzo straszne — rzekł — jakieby to było zabawne, z pod nosa Prusakom go wziąć i to w biały dzień.
— Jakże w dzień?
— Przebrać go najłatwiej, przecież na zamku znajdziemy w co... Niechno mnie pani puści do barona Spörkena.
Ruszyła się Pepita, ale Masłowski ją wstrzymał.
— Przecież i po dachach, jeśli zręczny, może doskonale dostać się na drugą stronę ulicy.
— Najłatwiejby go spostrzeżono. Co za myśl!
Masłowski z kolei najrozmaitrze podawał środki, ale jedne od drugich trudniejsze do wykonania. Wyczerpał cały swój zapas imaginacji i stał trochę zmieszany.
— Bądź co bądź — dodał w końcu — jeżeli w tej chwili największa jest pilność, należy go przetrzymać później mniej będą zwrazać uwagi.
— Ale męczarnia tego człowieka!
Masłowski ramionami ruszył.
— Na to niema sposobu.
— Siedzi zamknięty w ciasnej i ciemnej kryjówce.
— Daj mi pani trochę czasu, namyślę się coś zrobić musimy...
— Panie — składając ręce, odezwało się dziewczę — zdejm mi z sumienia ten ciężar, całe woje życie ci wdzięczną będę. Myśl ta mnie dusi: jam winna.
— Trochę czasu, trochę czasu!... bądź pani spokojną,
— Daję panu godzin...
Masłowski uszy zatknął.
Nie przyjmuję tego warunku, idę i nie wrócę, aż coś wymyślę.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.