Wybiegłszy z pokoju baronówny, Masłowski wprost skierował się do bramy i już miał się wymknąć w ulicę, gdy z dwóch stron para ciężkich rąk uderzyła go po ramionach i uczął się zatrzymanym. W gnieniu oka ręce mu w tył zarzucono i pruski żołnierz zawołał: Vorwärts!
Napróżno Masłowski wyrywał się i łajał, otoczono go i popychano. Gawiedź ta była najpewniejsza, że w młodym człowieku wzięła szukanego Simonisa. Tłum uliczny począł się natychmiast gromadzić, i z hałasem wielkim ulicą Zamkową pchano go tak ku Rynkowi. Masłowski zły był, choć z resztą nie obawiał się żadnych następstw groźnych. Uroczyście bardzo prowadzono go tak do komendanta, gdyż z każdym krokiem gromadziło się więcej ludzi. Przodem już pobiegł ktoś dać znać, że Simonisa prowadzono. W rozpiętym mundurze wybiegł naprzeciw tak pożądanego gościa: spojrzał z gniewu, obie ręce podniósłszy z pięściami do góry krzyczeć począł.
Ci, którzy wzięli Masłowskiego, chcieli usprawiedliwić pomyłkę i obdartus jakiś na ucho coś bardzo żywo począł, wskazując winowajcę, opowiadać Wylichowi, który się powoli uśmierzył. Wprowadzono go z rękoma związanemi do izby komendanta, żołnierze się cofnęli, ale instypajor pozostał. Zaczęło się badanie, na które bardzo spokojnie odpowiadał Masłowski, świadcząc się gospodynią swą i mnogimi znajomymi, kto był.
— Ja wiem, że ty nie jesteś Simonis — zawołał Wilich — ale sługa Brühlów, który do wszystkich intryg należał.
— Niczyim sługą nie jestem — rzekł Ksawery — byłem dworzaninem ministra, a dzisiaj przez samo poszanowanie dla królowej i pozostałej rodziny mojego króla chodzę do zamku.
— Ty o wszystkiem wiesz i ty mi musisz powiedzieć wszystko! — krzyknął Wylich — do więzienia! do więzienia!
Masłowski z początku wymawiał się, wspomniał o bilecie wydanym z rozkazu króla, o pochodzeniu, ale to nie pomogło nic. Wylich był zły i słuchać nie chciał, tupał nogami, powtarzając: do więzienia!
Szlachcicowi w końcu już się i tłómaczyć sprzykrzyło, odwrócił się milczący i dał prowadzić, gdzie chciano. Izba, do której go zamknięto, nie dalej się znajdowała, jak na odwachu, a odwach naówczas był w Brühlowskim pałacu. Była to więc doskonale znajoma panu Ksaweremu ciemna, sklepiona komnata, w której dawniej stróże i palący w piecu przemieszkiwali.
Gdy go tu wepchnięto znalazł się wśród kilkunastu ludzi pobranych za różne przewinienia, którzy tu losu swego czekali. Gawiedź była uliczna, obdarta, brudna, patrząca dziko; towarzystwo wcale nie przyjemne; lecz pan Masłowski, który nowi-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.