cyat odbył w pruskiej niewoli, umiał się zgodzić z przeznaczeniem. Przyjęto go wejrzeniami nieufnemi i złośliwemi. Myślał że znajdzie może twarz jaką znajomą, lecz z razu nie spostrzegł nikogo. Pozarastałe zresztą w więzieniu brody, łachmany sadze, i brud, czyniło tych ludzi nie do poznania zmienionymi.
Ławy pod ścianami służyły za siedzenia; wiadro z wodą i czerpakiem do powszechnego użytku. Milczenie przymusowe panowało w izbie, przerywane tyiko mruczeniem, które, gdy się cośkolwiek głośniejszem stawało, żołnierz, stojący pode drzwiami, wołał kaprala, a ten z laską wchodził i, nie szukając winnego, grzmocił po plecach pierwszych z brzegu, co wpajało potrzebną solidarność gromadzie. Musieli się wszyscy wzajem pilnować aby hałasu nie było. Niektórzy palili coś nakształt tytoniu, napełniającego izbę dymem wlokącym się pasmami do okna. Masłowski począł pomyślać nad swym losem, gdy mężczyzna ogorzały, przygarbiony, z zawiązaną gębą, w czapce naciśniętej na uszy, tak, że twarzy jego prawie widać nie było, zbliżył się do niego. Stanął nad nim, bo Ksawery przysiadł był na rogu ławy, ręce w kieszenie włożył i potrzał długo. O ile twarzy, z pod szmat otaczających ją widać było, zdawała się uśmiechać.
Masłowski popatrzał i nierychło poznał w nim stróża niegdyś pałacu Brühlowskiego, który był przed kilku laty wzięty z Warszawy. Zwano go Kondratem. Był to Dyogenes w swoim rodzaju: milczący, powolny, śmiejący się ze wszystkich, niepotrzebujący wiele, obojętny nawet na rany i chodzący wśród najwytworniejszego dworu Brühlowskiego w obdartym kożuchu lub płóciennej odzieży, z rodzajem pogardy dla tych, którzy się na świcidełka zmagali.
Kondratem na dworze posługiwali się słudzy sług: on mył wodę nosił, w piecu palił i robił to, czego nikt się nie podjął Lecz służba jego i swoboda kończyła się z brzaskiem. Gdy inni wstawali, Kondrad gdzieś się w dziurę zaszywał i spał. W nocy włóczył się po najpyszniejszych salonach, często z ironicznem uśmiechem brał w ręce kosztowne cacka, przyglądał się im i stawiał drwiąco na miejscu. Główną zaletą jego była nieposzlakowana wierność. W pokoju gry często znajdował walające się pieniądze, po salach balowych zgubione klejnoty: wszystko to zbierał starannie i oddawał jak najwierniej.
Jemu nad ciepły łachman strawę, dziurę, w której spał, i kieliszek wódki, nic więcej nie było potrzeba. Kondrat znał w pałacu nie tylko ludzi wszystkich, ale wiedział tajemnice, stosunki, nocne wycieczki, grzechy powszednie i śmiertelne tej gromadki, która grzeszyła wiele i niebardzo się nawet z tem kryła,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.