prożno Masłowski starał się mu wytłumaczyć, iż właśnie naówczas straże najczujniejsze były.
Naostatek, gdy z niego szydzić zaczynano, Simonis ruszył się nareszcie w korytarze puste. Masłowski zbiegł drugimi schodami. Spörken, ukryty w oknie, zdaleka miał mieć oko na cały przebieg tej niebezpiecznej próby.
Dziwnym trafem: w chwili właśnie. gdy Simonis z bijącem sercem wychodził w podwórzec zamkowy, rozmierzając oczyma dosyć znaczną przestrzeń, która go dzieliła od wrót, ulicy i swobody, na Kreuz Kirche, Frauen-Kirche i w innych kościołach uderzono gwałtownie we dzwony.
Król Fryderyk w swoim starem płaszczu, na Brühlu wjeżdżał do miasta; tym razem chcąc być zamku bliżej, nie do pałacu Moszyńskich, ale do Brühla pałacu jadąc prosto, gdzie sobie kazał wyporządzić mieszkanie.
Simonis, usłyszawszy dzwony, nagle zadrżał; nogi mu się zadygotały, nie wiedział co to znaczyć miało, zatrzymał się, jakby zapomniał, w którą ma się kierować stronę.
Była to właśnie dla niego chwila najpomyślniejsza bo żołnierstwo wybiegło do bram w ulicę Zamkową, w nadziei że tam króla zobaczy; w drugich wrotach został jeden żołnierz roztargniony. Simonisowi wszakże dwoiło się w oczach, widział niebezpieczeństwo, nie pojmował tego składu pomyślnego okoliczności. Masłowski już stał w bramie i sobą napróżno zasłaniał żołnierzowi drogę, aby przekradającego się nie mógł zobaczyć. Simonis stał. Spörken, który na to patrzał za oknem, ręce łamał i klął niezdarnego awanturnika. Tak drogi już moment pierwszy został stracony. Dzwony biły ciągle zapamiętale.
Superintendent Am Ende, który w kilka dni potem miał króla-filozofa uczęstować predyktem, do którego użył za godło Suum cuiqe, witał właśnie Fryderyka w rynku. W mieście panowała wrzawa, dochodząca aż tutaj. Simonis wreszcie oprzytomniał i, widząc, ży nikt nań nie patrzy, nikt się go nie czepia począł iść ku bramie.
Szczęściem to nie było w istocie, iż nikt nie miał czasu nań spojrzeć, tak źle grał swoją rolę starego stróża przygarbionego pod wiązką drew niesioną do domu. Biegł zbyt żywo, prostował się zdradzał niepokój i niepewność siebie.
Ale żołnierz właśnie patrzał w ulicę, a Masłowski ciągle służył za parawan, gdy naostatek Simonis się szybko z bramy w ulicę wychwycił. Tu mu sił zabrakło, musiał się oprzeć o ścianę.
Masłowski odetchnął wolniej.
Wkrótce potem przebrany biedak wywlókł się poza kościół. Ksawery poszedł za nim.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.