Do mieszkania jego trzeba było iść przed pałacem Brühla, przed którym stał właśnie bataljon piechoty i gdzie się króla spodziewano. Obawiając się, aby nieprzytomny Simonis nie rzucił się na oślep, Masłowski, mijając go musiał mu szepnąć:
— Za bramę, nad Elbę... i naokoło do mnie... czekam na was...
Iść razem niepodobna było; tu zresztą Simonis nie zwracał już niczyjej uwagi i mógł się łatwo w tłum wmieszać, którego wszędzie było pełno.
Jakkolwiek lud był może przywiązanym do dynastji, dwa akie panowania, jak Augusta Mocnego i Słabego, nie mogły przejść bez skutku. Na kilkuset ludzi, co się rozrzutnością dworu żywili i zbogacili, miljony cierpiały pod uciskiem niesłychanym. Podatki były ogromne, a obchodzenie się z krajem surowe. Szlachta miejscowa kilka razy chciała u stóp tronu złożyć najpoddanniejsze prośby, ale Brühl ich nie dopuścił. Lękano się jej i zastąpiono cudzoziemcami. Cały kraj oprócz tego był protestanckim i fanatycznie do reformy przywiązanym, która na dworze cierpianą była, gdy katolicyzm doznawał opieki czynej i krzywił się coraz więcej. Widziano w Fryderyku, który wprawdzie przynosił wojnę, kontrybucje, kwaterunek, werbowanie przymusowe, monarchę protestanckiego i opiekuna kościoła. Część więc znaczna ludności zwracała ku niemu oczy. Król, który w Berlinie nigdy prawie, oprócz obrzędów uroczystych i przymusowych, nie bywał w kościele, w Dreznie gotów był nawet kazań słuchać cierpliwie.
Pochód przez miasto pod oknami zamku, pod oczyma królowej i jej rodziny, umieszczenie się o kilkadziesiąt kroków od rezydencji, mogło uchodzić za brawadę, i było nią zapewne w istocie, bo pałac Brühla, zniszczony zupełnie, ani wygodnym ani przyjemnym być nie mogło.
Simonis, unikając kup, które się tu gromadziły. wyszedł zaraz za bramę i spuścił się małą ścieżyną pod samymi murami, która stała całkiem pustą. Gdy Elba wzbierała, rzeka niekiedy podchodziła pod stare ściany twierdzy; teraz pomiędzy niemi a rzeką była dróżka, która prowadziła na przedmieścia zamieszkane przez rybaków, Pomimo chłodu, czuł pot na czole; otarł go, sparł się o mur i stał długo, odzyskując zwolna trochę odwagi i energji. Lecz nie był to już ten sam człowiek, który się niedawno ważył na wszystko.
Przedłużona trwoga ciągłego oczekiwania wyczerpała siły i ochotę do czegokolwiekbądź oprócz ocalenia życia. Myślał znowu z tęsknotą o Bernie, o siostrze, i byłby przyjął ubóstwo wieczne, byle z nad jego karku ustąpił ten miecz Damoklesa.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.