zdawała się zwycięstwem, a najmniejszy szarmycel pomyślną walną bitwą.
Zbierano też starannie wszystkie anegdotki o Fryderyku, które go w śmieszność podać mogły.
Brühl utrzymywał Augusta w tem przekonaniu, iż lada godzina skończy się to wszystko stłuczeniem na miazgę nieprzyjaciela. Czasem bardzo znudzony król zapytywał:
— A co?
— Wszystko jak najlepiej, Najjaśniejszy Panie — odpowiadał minister. — Francuzi już idą, armja rosyjska już wyszła, Szwedzi w drodze, Austrjacy wszędzie górą. Lada dzień katastrofa...
— Żeby go żywcem wziąć! żeby go żywcem wziąć! — mówił król.
— Tego się niechybnie spodziewamy, Najjaśniejszy Panie — odpowiadał niezmieszany Brühl — już dwa czy trzy razy o mały włos!
— O włos! — powtarzał August — ale zawsze ten włos!
Z Drezna wiadomości dochodziły nieustannie; Brühl kierował sekretną administracją hrabiego Moss, Globiga i Stammera, dawał instrukcje Hennickemu, ciągnął nawet pieniądze, o ile obok wyciąganych przez króla Fryderyka dało się bocznemi drogami wydobyć; lecz z tego, co przychodziło z stolicy, robiono na użytek króla wybór troskliwy, aby o tem, co nie trzeba nie wiedział. Z rana przychodztł Brühl zapytać o zdrowie i rozkazy, później wpuszczał wybranych przez siebie, podpisywano papiery, przychodziły na stół sprawy polskie, a po nich obiad wykwintny. Król rozbierał się do koszuli po tem znużeniu, zapalał fajkę, a osoby, które wpuszczano, były starannie dobierane, poufałe, potrzebne koniecznie lub zabawne. Niekiedy trafiał się obraz albo do nabycia lub przez którego z panów polskich ofiarowany. Stawiono go na staludze, a król wzdychał nad galerją, od której był oddalony. Troszczył się najwięcej o Madonnę Rafaela, którą się pysznił, dla której, gdy ją przywieziono, tron z sali kazał usunąć, aby wielkiemu mistrzowi zrobić miejsce.
— Któż wie? — mawiał — lada głupia kula austrjacka może świat pozbawić arcydzieła!
Jeżeli był teatr około czwartej lub piątej szedł król na operę, albo na koncert, albo jechał do Mokotowa, lub na Bielany na małe łowy. Wieczorem kładziono pod pałacem zwykle zdechłego konia, do którego schodziły się psy; król do nich strzelał z altany zawsze z tą oględnością, aby ich nie zabijać, tylko
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.