ranić, boby mogło ich w końcu zabraknąć. Strzelał zaś tak wprawnie, iż zwykle mawiał do Bruhla:
— Brühl, prawa łapa...
I prawa łapa była strzaskana.
Minister prawie tak doskonale strzelał, jak August III. ale rozumiał to, że mu gorzej zawsze wypadało celować i niekiedy chybiać.
Inne też rozrywki dwór bawiły: puszczano się kuligiem, bywały ognie sztuczne misterne, popisywali się wędrowni wirtuozowie, i opera na małą skalę przypominała Aecyuszów, Tytusów, Aleksandrów drezdeńskich. Niestety Faustyny tu nie było, a żadna jej zastąpić nie mogła. Na wspomnienie diwy król się zamyślał, nie mówił nic, oczy wlepiał w ścianę: czuć było, że w kontemplacji ducha cześć oddawał jej obrazowi przytomnemu wyobraźni.
Dnia tego kawalkata, która była wyruszyła ku Bielanom, szczególnym trafem już na przedmieściach Warszawy napotkała drugą.
Łatwo było poznać w tym szeregu powozów, zmęczonymi pocztowymi zaprzężonymi końmi, drezdeńskie ekwipaże dworu: król, który w odkrytem jechał, odwrócił się do tuż towarzyszącego mu Brühla, ręką wskazał i zawołał:
— Brühl, otóż masz! a to co?
Minister właśnie poznat był żonę swoją i dwór jej.
— Najjaśniejszy Panie! — zawołał żona moja... Sama nam przywozi ważne wiadomości z Drezna.
Król milczącym, wdzięcznym ukłonem pozdrowił wyglądającą panią. Uwolniony dla rozporządzenia umieszczeniem hrabiny, Brühl pojechał za nią, a król do pałacu. Dobre pół godziny upłynęło, nim minister, na którego niecierpliwie oczekiwano, zjawił się w pokoju króla.
Zobaczywszy go, powstał August III. i spojrzał mu w oczy.
Brühl, jak zwykle, przychodził z twarzą jasną.
— Królowa? jak się ma królowa?
— W zupełnem, w najlepszem zdrowiu. Są od najjaśniejszej pani listy i od księcia kurfirsta, które żona moja chce mieć zaszczyt sama złożyć w ręce Waszej Królewskiej Mości.
— Sehr angenehm — szepnął król — bardzo mi będzie przyjemnie.
— Z wiadomości — dodał Brühl — ta tylko ważna, iż Fryderyk o mało nie zginął.
— A! jakim sposobem?
— Kamerdyner Glasau chciał go otruć w czekoladzie!
Król ręce podniósł do góry.
— Ale pies wypił truciznę.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.