Nastąpiło wątpliwe głowy rozkołysanie.
— Z tego powodu — mówił Brühl — posądzono mnóstwo osób w Dreznie, chciano więzić, więziono nawet. Odkryto zdradę sekretarza gabinetowego...
Słuchał z uwagą król, ale nie mówił nic.
— Szczególną niechęć zwrócił Fryderyk ku żonie mojej, czując w niej nieprzyjaciela, i dlatego ona oddalić się wolała.
— Zapewne — dodał król — tak lepiej.
Jeszcze raz zapytał o królowę August i przeszedł się zamyślony, zwrócił potem nagle do Bruhla:
— W bażantarni? w zwierzyńcu?...
— Wszystko całe, na mnie spada zemsta jego: palą i niszczą.
— Ale ja ci to nagrodzę — odparł król zobaczysz, niech się to tylko raz skończy. Pałac trzeba żebyś sobie budował tutaj, zda się.
— Z łaski Waszej Królewskiej Mości.
— Ja ci na to dam. Są pieniądze?
— Są, Najjaśniejszy Panie.
Zadumał się król, na tem się skończyło.
Za panią Brühlową przybył cały jej dwór. W chwili wyiazdu pomnożył się on niespodzianie rozkazem gabinetowym króla, który oprócz hrabiny skazywał na opuszczenie stolicy baronównę Nostitz, jako zbyt czynną w zamkowych intrygach. Generał Spörken ledwie się potrafił utrzymać.
Simonis, ocalony i wyprawiony przodem do Wrocławia, tu się połączył z dworem Brühlowej, do którego Masłowski należał. Zmienił tylko kawaler Maks Simonis nazwisko swe na Henryka Ammona, i pod tem zjawił się w Warszawie.
Któż odmaluje radość, zapał, szał niemal, z jakim pan Ksawery, podrzucając czapkę do góry, powitał stolicę i dźwięk mowy, który był spragniony. Działało to na niego tak, że zaraz za Wrocławiem zaczepiał wszystkich, kogo spotkał, i gęba mu się nie zamykała.
Wesołość ta, często zbyteczna, wyrażała się dziwnie żartami niekiedy bolesnymi z Simonisa, który jechał przybity, milczący i wogóle zmieniony bardzo.
Do powozu też, w którym siedziała baronówna, przypadał nieustannie, aby ją bawić, bo była smutną, i zapewniać, że po Saksonji płakać nie będzie miała powodu.
Masłowski, który w ostatnich czasach postradał był wiele dawnej wesołości i swobody umysłu, odzyskał je w granicach rzeczypospolitej. Trafiło się też, że na drugi dzień w podróży spotkali na drodze pielgrzymującego z właściwym stoicyzmem,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.