A serce też, mimo strachu biło mu do tego ojca, który surkwym był, zapalczywym, lecz dziecko kochał, i choć się z tem orył dla utrzymania powagi, zdradzał nieustannie.
Pan stolnik Masłowski z Chełmskiego był, jak Brühl mówił, jego przyjacielem, jak on sam powiadał, sługą jego ekscelencji. Ksawery wybiegł na ulicę, rachując na opatrzność, iż mu kogoś o mieszkaniu stolnika wiedzącego dostarczy. Każdego spotkanego szlachcica przy karabeli, zdejmując czapeczkę, zapytywał:
— Za pozwoleniem waćpana dobrodzieja, nie mógłby mi pan powiedzieć gdzie mieszka stolnik Masłowski:
Jedni odpowiadali grzecznie, grubijańsko drudzy: »Na końcu języka« albo: »kto go tam zna?« Inni radzili udać się w to lub w inne miejsce na zwiady. Ksawery szedł zmordowany i już zły, gdy zobaczył dobrze sobie znajomego Maćka, fornala ojcowskiego, na małej taczce, z wielką biedą popychającego beczułkę, oczywiście pełną, bo sobie ledwie z nią mógł dać radę. Macieju miał głowę spuszczoną, zaspany był i spocony, mimo chłodu.
— Stój, Maciek! na rany Chrystusowe! — zawołał gdzie ojciec!
Przestraszonemu apostrofą chłopcu taczka z rąk wypadła i o mało się beczułka z niej nie stoczyła.
— Jezu miłosierny! toż to panicz! A co pan zdrowasiek na waszą zmówił intencję, a jakie u nas paskudne chodziły wieści!
I począł go ściskać za kolana.
— Chwałaż Bogu, żem cię spotkał — zawołał Ksawery. — Ojciec zdrów?
— Dzięki Bogu jako tako.
— Cóż to wieziesz?
— Rozumie się, wino, proszę panicza; trzeci dzień u nas piją — rzekł Maciek — na zabój. Coś to tam, jakaś sejmowa sprawa, wino idzie na rachunek ministra. Pan stolnik, jako gospodarz wody sobie potrosze dolewa aby trzeźwym być, ale nie bez tego, żeby też nie był pod hełmem, a co drudzy paniczu, jak szofy! Zdaleka słychać jak wrzeszczą.
Ksaweremu zrobiło się markotno trochę.
— A gdzie stoicie?
— Na Pociejowie, proszę panicza; najął pan stolnik pięć pokoi. We trzech już leżą jak kłody ci, którzy mają do syta; ano co się wytrzeżwi który. to mu dolewają.
Nie pytając o więcej, poszedł pan Ksawery. Dostali się z chłopcem na podwórze w Pociejowie, pełne sani, wozów, czeladzi, żydów, wrzawy i wszelkiego motłochu. W kącie kuglarz pokazywał sztuki z gałkami i kupkami, gawiedź mu się
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.