szły swym trybem. Dodawały im smaku wiadomości przychodzące o zwycięstwach wojsk rosyjskich, o tryumfach austrjackich, o naprowadzonych siłach francuskich itp.
Było więc w Warszawie tak spokojnie, tak wygodnie, tak cicho, jak może być tylko w kraju, w którym wszystko od sejmów zależy, a w którym żaden sejm nie dochodzi i z chaosu zręcznie się korzysta.
W zarządzie polskiego kraju Brühl też same rozwijał talenta, jakich dał dowód, rządząc Saksonją; jednał sobie stronników, pilnował własnego interesu, obrachowywał, ile nieład przynieść może, i starał się go uwiecznić.
Zgryźliwsze umysły widziały w tem przyszłą zgubę; Rzeczpospolita już nie władała sobą; ale to, co się tu działo, dla teraźniejszych widoków ministra było korzystnem: nie szło mu o nic więcej.
Nadskakującą grzecznością jednał sobie ludzi; sam starał się przerobić na szlachcica polskiego synowi dał starostwo warszawskie, córkę wydał za Mniszcha, spokrewnił się ze wszystkimi znaczniejszemi domami rzeczypospolitej. Miał tu także swych Stammerów, Globigów i Hennickich.
Gdy on o tych wielkich politycznych myślał planach, hrabina starała się sobie uprzyjemnić życie, ściągając do domu swego towarzystwo i dobierając domowników i sekretarzy do smaku.
Simonis, który po niejakim czasie przyszedł do siebie, stał na czele tej młodzieży. pod różnemi pozory przeznaczonej na opędzenie nudów i skrócenie czasu. Pomimo najwygodniejszego urządzenia w Warszawie, chociaż tu miała córkę i syna hrabina czuła się nie swoją. Tu sieć jej intryg tak łatwo i dogodnie snuć się nie mogła; tu przeciwko znienawidzonemu Fryderykowi nic przedsięwziąć nie było podobna. Nie było wreszcie ludzi, coby po wypadku Glasaua, zamkniętego na całe życie do fortycy. jego rolę na siebie przybrać się podjęli; trudno było o szpiegów nawet.
Każdą pocztę chwytała Brühlowa chciwie i po każdej smutniejszą była, bo wiadomości pomyślnych brakło.
Simonis pisał pod dyktowaniem listy codziennie; codzień je wysyłano drogami różnemi; lecz działanie zdaleka coraz się stawało trudniejszem.
Pan stolnik Masłowski, który rzewnie piewszego dnia przyjął syna, drugiego dnia był już znacznie surowszym, a trzeciego odprawił go na służbę do Brühla. Ksawery nie był bardzo tem zmiąrtwiony, gdyż mu to dozwoliło zbliżyć się do baronówny.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.