Ta także czuła, może mocniej niż inni wygnańcy drezdeńscy ciężar osamotnienia i tęsknotę za krajem, którego każde drgnienie w piersiach się jej odbijało. Towarzyszyła wprawdzie Brühlowej, ale jak niemy i obojętny świaddk, którego myśl jest gdzieindziej. Nawet Masłowski, który, nie kryjąc się ze swem przywiązaniem, ciągle był przy niej, często nie umiał i nie mógł jej rozerwać; Uśmiechała mu się smutnie, serdecznie, ale bez życia, bez nadziei. I ona rzucała się chciwie na każdą pocztę, która przybywała z Drezna.
Wszystko, co stamtąd szło, obchodziło biednych wychodźców: ciężka nadzwyczaj zima, które szyldwachów dwuch królowi pruskiemu na śmierć zdławiła, drożyzna chleba, itp. Cieszono się nawet śmiercią generałów pruskich, z których jeden von Kleist zmarł w Dreznie.
W styczniu wiedziano o pobycie Fryderyka, który prawie nie opuszczając Saksonji, małe z niej tylko do Śląska czynił wycieczki, Resztę saskiej broni pozabierano w arsenałach, a ludzi chwytano po ulicach, gwałtem ich ciągnąc do wojska. Ze szkoły nawet uczniów starszych Fryderyk pozaszywał w kamasze.
Wszyscy przerażeni byli tem, że na zamku i w kościele szwajcarów rozbrojono, zastępując ich pruskim żołnierzem. Nareszcie przyszła wieść, że twierdze, mury i baszty pilnie zaczęto poprawiać i umacniać, a król nawet dowiedziawszy się, iż słusznemu żądaniu żony jego, która 174 000 talarów miesięcznie na dwór i życie wymagała, odmówiono, bardzo przez dwa dni był pochmurny.
Przyczyniła się do tego i wiadomość. że Hasse, genialny muzyk. którego król rad był mieć w Warszawie, wyjechał do Włoch, a ściągnąć się stamtąd nie dawał.
Gdy w Europie wojowniczymi ruchy wrzały całe państwa spichnięte na Fryderyka, tu król August mógł zażywać niczem, oprócz ech i odgłosów, nieprzerwanego spokoju. Całą zimę polowano wyśmienicie, korzystając z mrozów, co ścieły bagna, i śniegów, co zwierzęta utrudniały ucieczkę.
Z pierwszą wiosną, w kwietniu już, Fryderyk znajdował się w Czechach. Zwykłą jego zasadą było nieprzyjaciela nie czekać, ale pierwszemu nań nachodzić: tą śmiałością zyskiwał wiele. Lecz istotnie zdawała się zbliżać chwila, w której niewielkie jego siły, rozdzielone, zewsząd z ziemi wyrastającemu nieprzyjacielowi podołać już dłużej nie mogły. Obok wielkich wypadków na scenie politycznej i wojskowej, drobniejsze dzieje serca ledwie na siebie zwracały uwagę. Nie zachodziło też nic tak nowego, coby im nowy zwrot nadało. Simonis trzymał się
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.