panny, ma majątek piękny, wcale piękny. Osoba zacna i charakteru najszlachetniejszego: czegoż sobie więcej życzyć można, gdy i miłość jest wzajemna?
W czasie tej mowy stolnik milczał, ale powoli twarz mu się mieniła, bladła, nabiegała krwią; marszczki okrywały czoło, wąs się podnosił i ruszał, ręka zaczęła drgać. Potarł czoło milczący, nadął się i widać, lękając się, aby z niego nie wybuchnęło to, co zawrzało, szepnął tylko krótko i cicho:
— Pan minister pozwoli... do namysłu... zobaczymy.
Brühl nie rozumiał, iż stolnik spolitykował tylko i dodał:
— Niech się pan namyśli; partja nie może być lepsza.
Stolnik nisko się ukłonił i prędko wyszedł. Przez salę audjencjonalną przesunął, się nie patrząc na nikogo, w pałacu okręcił się szukając zaraz syna, a znalazłszy Ksawerego, powiedział mu krótko:
— Idź waćpan za mną.
Zaledwie wyszli w ulicę, aż dłużej w sobie rankoru nie mogąc utrzymać, stolnik stanął i zawołał:
— Trzykroć sto tysięcy djabłów, mosanie, to waćpan tu bez mej wiedzy w amory się wdajesz! hę! Sto bizunów! com obiecał to dotrzymam. A ten Niemiec szołdra jakiś, dlatego, że ja mu syna dałem do dworu, i żem mu w jego polityce służył, będzie mi się mieszał do moich spraw domowych! Truteń jakiś, a wara! a zasie! Co to ja twój chłop, sługa, żebyś mi ty syna żenił! Kwita z przyjaźni! — krzyknął, kułak podnosząc — kwita! A, to tak! Ksawery za mną!
I wzburzony cały stolnik poszedł na Pociejów. Ledwie w podwórzu stanął, na ludzi zawołał:
— Pakować i zaprzęgać!
Drżący pan Ksawery szedł za nim, stolnik sapał i zżymał się. Weszli do izby.
— Wart jesteś, żebym ci dał sto — zawołał.
Ksawery do nóg mu się rzucił.
— Jedno twoją winę w oczach moich łagodzi: to, że na tym dworze przeklętym baby szaleją i mężczyźni popsuci jak psy. Zaciągnęli cię; dosyć: póki ja żyję, z tego nie będzie nic, tak mi Panie dopomóż i święta męka Twoja.
Ksawery chciał mówić coś, ręką tylko machnął:
— Dosyć. Pakować: jedziemy.
Chciał syn iść po rzeczy swe, pożegnać.
— Ani kroku stąd, ludzie rzeczy zabiorą, a nie, pal je djabli; droższa dusza od spodni: duszę trzeba salwować. Jeszcze w naszym rodzie niemieckiej krwi nie było. My szlachta. Niech się Mniszkowie, Czartoryscy, Lubomirscy kumają z Flemingami i Brühlami, to magnaci: nam zakon tego broni,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.