wychodziły na małą boczną uliczkę, zadzwonił na piewszem piętrze. Służąca przyszła otworzyć.
Z drugich drzwi na chwilę pokazała się młodziuchna kobiecina, w domowym czepeczki, gosposia, niebardzo wykwintnie ubrana, i znikła. Simonis wprowadził Blumlego naprzód do swego pokoju, bardzo przyzwoitego i wygodnego; potem do mieszczańskiego saloniku, w którym widocznie były ślady kobiety. Blumli nie śmiał pytać o nic, ażeby przyjacielowi nie być zbyt natrętnym, gdy Simonis, rękoma biorąc dłoń jego, rzekł cicho:
— Widzisz, ożeniłem się!
— Jakto? żonaty jesteś? z kim?
Simonis westchnął, głos zniżając.
— Aspirowałem — rzekł — do daleko wyższych sfer i losów, ale prawdziwe szczęście nie ściele gniazda tak wysoko.
— Miłość więc? — przerwał Blumli
— Tak rzekł Simonis — była to miłość, która się poczęła, gdy żona moja była prawie dzieckiem. Jam trochę o niej zapomniał, ale ona mi była wierną... No, no, i wróciwszy co była robić... ożeniłem się.
Ostatnie wyrazy dokończył niemal ze wstydem jakimś. Blumli aż się rozśmiał.
— A! na Boga! — zawołał toś doskonale uczynił; zazdroszczę ci, jesteś szczęśliwy: cóż więcej potrzeba?
Z zawstydzenia Simonisa domyślając się, iż świetnego zapewne małżeństwa nie zrobił, Blumli nie pytał o szczegóły, gdy gospodarz wybiegł na chwilę do drugiego pokoju i, podszeptawszy tam coś, powrócił
W dodry kwadrans otworzyły się dzwiczki i osóbka dziwnie podobna do owej słynnej czekoladnicy Liotarda, ale ciemnooka i ciemno-włosa, ubrana na prędce w jedwabną sukienkę, wniosła na tacce butelkę wina i ciasteczka.
Była to ta sama nieubrana gosposia, którą Blumli ujrzał wprzódy przez drzwi wpółotwarte. Simonis żonie swej przedstawił przyjaciela i ziomka. Młodziuchna jejmość usiadła przy nich, zapraszając i częstując z gościnnością natrętną ludzi nie wielkiego świata, a dobrego serca. Blumli znalazł ją bardzo miłą, wesołą i wdzięczną.
Kieliszki szły szybko jedne po drugich, gosposia przyniosła jeszcze jedną butelkę, a tuż wszedł nowy gość niewykwintnie ubrany, bo w fartuchu pod surdutem. Był to ojciec pani, cukiernik, który jako Szwajcara i ziomka przychodził poznać pana Blumlego. Zaczęła się tedy ożywiona rozmowa i gość dowiedział się z niej, że dawny sekretarz ministra, dawny sekretarz
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.