Poszło tedy na upartego. Ojciec co trzeci dzień do Żłobów jeździć kazał w konkury, czasem sam towarzyszył. Sadzano pana Ksawerego przy chorążance. Młodzieniec był grzecznym, ale nic więcej. Rachując na krewkość i na świeżość panny, stolnik się omylił i był zły. Po niejakim czasie chciał zrobić zaręczyny; Ksawery, nawykły do regoru, rzucił mu się do nóg i powiedział, że nie może żenić się i nie ożeni. Scena była okrótna: hałas, wrzawa, aż się służba pode drzwi zbiegła. Stolnik wrzeszczał, czerwieniał, bił pięścią o stół; nic nie pomogło. Długo się jednak uspokoić nie mógł. Przeklinał dzień i godzinę, gdy syna oddał na dwór niemiecki, który mu jedynaka zepsuł i zrobił z niego jakieś stworzenie, niewiedzące samo, czego chciało.
Odłożono zaręczyny ad futura, nieodstępując od nich Energja ojca walczyła z mocnem postanowieniem syna. Postrzegł w końcu pan Masłowski, że w nieodrodnem dziecku jego własna krew grała. Na radę do księdza dziekana... Ten życzył zostawić to czasowi: nie było w istocie innego ratunku, bo się stolnik do ostateczności posuwać nie chciał.
Życie Ksawerego było istotną próbą wytrwałości i męstwa. Lecz wesołe jego dawne usposobienie, swoboda umysłu, śmieszek na ustach, lekceważenie wszystkiego, zmieśliły się bardzo. Pan Ksawery stał się milczącym, ponurym, zamynonym, wreszcie blednąc mizernieć poczynał i chorzeć. Stolnik, który go jednego miał i po swojemu kochał, nie okazując po sobie nic, zakłopotał się.
— A choćby go też te niemieckie amory uleczyć miał — mówił sobie w duchu — co niemożliwe to na żaden sposób.
Chciał go kędyś wyprawić, znaleźć pozór jakiś do zerwania, wymyślić lekarstwo; ale ani on sam, ani ksiądz dziekan nie zdobyli się na żaden plan wykonalny.
Nastąpił wreszcie koniec wojny, wyjazd dworu z Warszawy i oddalenie się z nim panny Nostitz do Drezna. Ksawery, który, pomimo nadzwyczajnej ojca pilności, potajemnie pisywał do niej i odpowiedzi różnemi odbierał drogami, wpadł w większy jeszcze smutek, gdy mu oddalenie się baronówny nawet stosunki z nią listowne utrudniło. Stolnik się cieszył, gdy Niemcy pociągnęli do Drezna.
W tejże samej prawie chwili u mieszkającego w blizkości podkomorzego wypadł obchódł imienin uroczysty, który na sposób saski solenizowano. Szlachta się zjechała z całego sąsiedztwa na mil dziesięć; szopę wystawiono, aby stół na kilkaset osób
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.