i wesoło niż był zwykł; spojrzeli sobie w oczy: Bajbuza się domyślił, że mu przyniósł coś złego.
— Co ci to, Szczypior! zmarzłeś, koń ci padł na drodze? mów — zawołał.
— A! bodajby mi wszystkie lepiej pozdychały — westchnął chorąży ponuro. — Nie ma co zartować!
— Na Boga, cóż się stało? — podchwycił Bajbuza niespokojnie.
— Największe nieszczęście, jakie nas wszystkich spotkać mogło! — odparł Szczypior.
— Miłosierny Boże — łamiąc ręce podchwycił Bajbuza i zwiesił je bezsilne — mów…
— Król! król nasz umarł! — wybuchnął głosem jakby ze łkaniem pomięszanym Szczypior.
— Król! król! — odstępując na krok powtórzył rotmistrz. — Nie do wiary!
— Niestety! — przerwał Szczypior, podchodząc machinalnie ku kominowi — prawda to jak Bóg Bogiem. Nie ma go! Smutna ta wiadomość obiega już całą rzeczpospolitę i lada chwila byłaby do was doszła.
Bajbuza stał jak osłupiały.
— To cios! — zawołał. — Silny, zdrów, niestary! Cóż mu się stało?
Chorąży ramionami poruszył.
— Bóg wie jeden, ale fama głosi powszechna, że go otruto. Było przy nim lekarzy dosyć — mówił dalej — ani na włocha Buccellę, ani na
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.