Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

pani jest osobliwej piękności i rozumu, więc wam tylko powinszować.
Rozśmiał się Bajbuza.
— Mnie? czego?
— A no!
— A no czego? — naglił rotmistrz.
— Juści ona wasza! — dodał chorąży.
— Tak samo jak waszmości — odpowiedział Bajbuza. — Adoruję ją, to prawda, alem jej nie śmiał powiedzieć słowa i nie czuję się takiej niewiasty godnym.
Warchoł i ja jestem — dodał wzdychając — bo my polacy ze krwi jesteśmy warchołami, z tą tylko różnicą, że jeden dla złego, drugi dla dobrego warcholi. Spokojnie żyć, powoli iść nikt z nas nie umie, rwiemy z kopyta. Godziż się kobietę narażać na to, aby nasze ciężkie podzielała losy?
Ja też w sobie czuję, że spokojnie Boga chwalić na Nadstyrzu nie będę. Korci mnie zawsze nieproszonemu palce między drzwi włożyć, a w nieswoje wdać się rzeczy…
Szczypior słuchał.
— Obmawiacie się — rzekł — bo trudno teraz choćby człek rybią krew miał siedzieć spokojnie pod piecem i popijać ciepłe piwko z grzankami, gdy wszystko wre dokoła.
A ułoży się potem wszystko po elekcyi, powrócicie na wasz dwór i będziecie siedzieli jako i drudzy.