— Gdzie Żółkiewski? — spytał — jest w mieście?
— U Giżych we dworze stoi — rzekł Wąsowicz.
— Idę do niego — odparł popędliwie Bajbuza, który do jutra czekać nie chciał.
— Ja z wami — dodał Wąsowicz.
W mgnieniu oka kazał sobie odzienie podać rotmistrz, konia osiodłać i pacholikowi siąść na drugiego.
— Jakto! samowtór myślicie na miasto? — zapytał Wąsowicz.
— Albo co?
— Znają was, żeście z hetmanem, napadnie który z ich ludzi… weźcie poczet koniecznie.
— Tak już u was w mieście?
— Nieinaczej.
Wyruszywszy w ulicę mógł się przekonać Bajbuza, że w istocie, jeśli jeszcze do walki otwartej nie przyszło, wszystko się do niej gotowało. Wyzywające wyrazy, obelżywe łajanie latały w powietrzu, ludzie sobie pięści ukazywali, mijając się. Żwawsi chwytali za oręż, który im wyrywać musiano.
Zborowskich wszędzie czuć było.
Około dworu Giżych, najmajętniejszych z mieszczan Warszawy, stały tłumy gęste. Do Żółkiewskiego wchodzili i wychodzili od niego ciągle naczelnicy oddziałów. W ganku Urowiecki, het-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.