mana wierny sługa, trzymał straż. Wewnątrz izby wszystkie były pełne.
Pięknej rycerskiej postawy pan Stanisław Żółkiewski stał spokojnie, przyjmując tych, co się biegli radzić i słuchać rozkazów.
— Zborowscy przybyli — wołali jedni — nie ma wątpliwości. Górka ich prowadzi. Nie widział ich nikt, ale czują wszyscy. Zobaczycie, że się w izbie pokażą.
— Nie będą śmieli — mówili drudzy — zuchwalstwoby było i lekceważenie prawa.
— A co dla nich prawo znaczy! — wyrywało się zdala.
Wśród tego gwaru przystąpił Bajbuza, osobiście znany panu wojewodzie, oświadczając, że mu stu kopijników przyprowadził.
— Nie daj Boże ich potrzebować — zawołał Żółkiewski — a no w porę bardzo przyjdą, bo Zborowscy i Górka mają pono do dziesięciu tysięcy, a nas na tyle dotąd nie stało.
— Niekoniecznie lik stanowi — rzekł rotmistrz.
— Zażartość na hetmana wielka — dodał śmiejąc się Żółkiewski — Zborowscy śmieją stanowić nam warunki i nietylko domagają się odwołania dekretów banicyi, ale żądają deprekacyi ze strony hetmana. Grożą mu wieżą!
Okrzyk oburzenia wzniósł się dokoła.
— Ksiądz Karnkowski, który chory leżał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.