Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

i przybyć nie miał — odezwał się w tej chwili Szafraniec nadchodzący — przybywa leżący i każe się poprowadzić do senatu. Głowę traci. Zobaczymy go w izbie.
— Oho! — dorzucił ktoś inny — gorąco być musi, gdy się na to ważył.
Wtem Żółkiewski obróciwszy się do przyjaciół, na rany Pańskie zaklinać zaczął, aby ze strony ich żadna zaczepka nie wyszła. Dajmy przykład poszanowania prawa. Zbrodnią jest czasu bezkrólewia wszczynać boje. Zmuszą nas, bronić się będziemy, lecz niech ohyda wyzwania nas nie plami.
Wszyscy się zgadzali na to.
Bajbuza rozsłuchawszy się, rozpatrzywszy, z twarzą pochmurną powrócił do dworku swojego, dokąd i Szczypior nadjechał. Rozpalono ognie i do późna czas upłynął na rozmowach niespokojnych.
— To wcale do sejmu niepodobne — rzekł w końcu rotmistrz — ale wygląda na przygotowanie do bitwy.
Nazajutrz rano ludniej jeszcze było w ulicach. Bajbuza podumawszy a spróżnować nie mogąc, znowu się odział do wyjścia, ale tym razem na zamek, do królowej.
Znano go wszędzie, a królowa Anna była mu szczególniej życzliwą. Z podróży włoskiej powróciwszy, przywiózł jej był pożądane wiado-