i stanowczo, że nic ten sejm nie miał więcej do czynienia, oprócz naznaczenia czasu elekcyi.
Tymczasem z drugiej strony widocznie inne mu zadanie usiłowano narzucić.
Przez cały dzień tak błądząc po mieście dla wyrozumienia jak rzeczy stały, w końcu Bajbuza powrócił zmęczony do domu i na łóżko się rzucił.
Szczypior czekał tu na niego ciekawy, a gotów wedle skazówki się pokierować.
— A co? — zapytał.
— Co? Chaos — odparł rotmistrz — Nikt z pewnością nie odgadnie, co z tego wyrośnie. Daj Boże, aby rozumnym ludziom udało się krwi rozlewowi zapobiedz.
Westchnął.
— Rozumny pan — dodał — alebym wolał, żeby Karnkowskiego nie słuchał i sam tu nam przewodził Zamojski. Głowy nie mamy!
Przed wielu latami Bajbuza miał zręczność zbliżyć się do wojewody poznańskiego, tego, którego obóz przeciwny stawił jako równoważnego z Zamojskim.
Z wielu względów była to osobistość znakomita i umysł rozwinięty i żywy, zręczność wielka, obejście się z ludźmi umiejętne, dar ujmowania ich niepospolity odznaczały wojewodę. Nie zbywało mu ani na uczoności, ani na ogładzie, a choć wstrętliwą miał powierzchowność, pański przepych, niezmierne bogactwa, któremi blasku
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.