Dwór i tu przepełniony był gośćmi… krzyki, wołania i śpiewy słychać się dawały zdaleka.
Górka sam jeden wśród paradnie przystrojonego dworu swojego i gości, z lekceważeniem magnata, przyjmował ich w wytartym kożuszku i wykrzywionych butach, których barwy już rozpoznać było trudno. Z zamrużonemi oczyma, pogardliwie mierzył otaczających i krzyczał głośniej niż oni.
Wszyscy koryfeusze obozu znajdowali się około niego, oprócz panów Zborowskich, którzy chcieli się po raz pierwszy publicznie pokazać dopiero na sejmie.
Zobaczywszy wchodzącego Bajbuzę, którego nie poznał zrazu lub go sobie nie przypomniał Górka, zmarszczył się nieco, i nagle, jakby mu pamięć wróciła, powitał go grzecznie.
— Wyście tu też w Warszawie? — zapytał ironicznie.
— Gdyby nie obowiązek, to ciekawość sprowadzić mogła — odezwał się Bajbuza.
— Mnie ani jedno, ani drugie, ale złość i gniew tu ściągnął — rzekł wojewoda. — Skończyło się wreście panowanie despotów i przemocy… Moich powinowatych Zborowskich sprawa wyjść musi na stół, trzeba się było stawić.
— Juści nie na konwokacyi ją sądzić — przerwał Bajbuza — my tu więcej nic nie ma-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.