Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

Stali tak przez chwilę naprzeciwko sobie w milczeniu.
— Jeżeli hetman rachuje na to, że wojsko pod rozkazami ma — począł mruczeć Górka — omyli się na tem. My też nie jesteśmy bez ludzi.
— A godziż się dla prywaty wojnę domową zapalać? — odparł Bajbuza spokojnie.
— Nie myśmy ją rozpoczęli — krzyknął unosząc się wojewoda — ale ten, co dwory bezbronne najeżdżał i zakrwawiał, co przemocą nas nękał, co sam wyszedłszy z niczego, nas chciał poniżyć i wyniszczyć.
Tak — dodał wojewoda — ale przyszedł czas porachunku. Król zmarł, szwagier jego jest znowu prostym szlachcicem… a my tu starsi ojczyce od niego…
Bajbuza słuchał i głową potrząsał. Spojrzał na niego Górka i zdziwił się jego spokojowi i krwi zimnej. Otoczony ludźmi, którzy zdawali się chcieć porwać na niego, rotmistrz udawał, że ich nie widzi, a najmniejsza oznaka trwogi nie postała na jego twarzy.
Przedłużać rozmowę było próżnem. Rzucił długiem, powolnem wejrzeniem dokoła.
— Czołem panie wojewodo! — rzekł głośno.
— Czołem mości rotmistrzu — zawołał gniew tłumiąc Górka.
Z powagą wielką, powoli Bajbuza, rękę położywszy na szabli, skierował się ku drzwiom.