Od rana dnia tego plac przed starym zamkiem, oddzielające go od miasta zabudowania drewniane, podwórzec zamku, sienie, kurytarze, sama nawet sala obrad, natłoczoną była w większej części Zborowskich i Górków służbą, uzbrojoną, groźną i coraz się więcej uzuchwalającą.
Niepodobna było ani zabronić wstępu na salę, ani wyłączyć z ciżby najniespokojniejszych — i posiedzenie zapowiadało się groźno. Mnóstwo ludzi poprzychodziło z rusznicami i pistoletami, które umyślnie podnosili do góry.
Szukano Zamojskiego oczyma, ale posłuszny radzie Karnkowskiego, hetman aby swą przytomnością nie jątrzyć bardziej umysłów, nie ukazał się. Stawali za niego Żółkiewski, Opaliński, Dulski i znani jego przyjaciele.
Bajbuza, pomimo odradzań chorążego, ubrał się, uzbroił i poszedł na zamek.
— Jeżeli wolno warchołom, wolno i nam się tam znajdować a bronić hetmana. Pod pozorem utrzymania pokoju, nie powinniśmy się dać zjeść w kaszy.
Ze spokojem więc, który go w najtrudniejszych nie opuszczał razach, rotmistrz poszedł, ale znalazł już na zamku ciżbę i tłok tak wielki, że się niepodobna było prawie do izby docisnąć. Siła tylko olbrzymia i zimna krew z jaką sobie wśród tłumu drogę torował, dozwoliła mu dobić się do drzwi. Niektórzy ze Zborowszczyków po-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.