głuszono. Tłum cały za Zborowskimi stał i przyklaskiwał im.
Wśród największego zamętu i burzy, która w pośrodku sali nie ustawała, zgromadzeni poczęli się nakoniec rozchodzić i Bajbuza zduszony, zmęczony, nie dokazawszy nic, z gniewem w duszy, wprost ztąd pobiegł do pana Stanisława Żółkiewskiego.
Przewaga Zborowskich była tak dotykalną, że walczyć z nią nawet, jeźliby sił nowych nie przybyło, niemożliwem się zdawało.
We dworze Żółkiewskiego zastał rotmistrz dosyć licznie zebranych przyjaciół hetmana. Opaliński siedział o stół oparty, zniechęcony staraniem napróżnem.
— Panie wojewodo — zawołał na próg wstępując rotmistrz — nie wiem kto winien temu, ale sejm tak dziś wyglądał jakby był oskarżycielem i króla i hetmana a nie ich i sprawiedliwości obrońcą.
Gdyby Zamojski tu był, inaczejby się obróciło wszystko. Niebytność jego odjęła nam siły.
— Karnkowski się tego domagał po nim — odparł Żółkiewski.
— Niedołężny starzec jest widocznie w rękach Górki i Czarnkowskiego — zawołał rotmistrz — nie należało go słuchać, sejm się jak najgorzej rozpoczyna. Jutro oni zuchwalsi będą niż dziś… Wyszli z niego jak zwyciężcy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.