— Do tego daleko — odparł Żółkiewski — dajmy im się wykrzyczeć.
Smutnie spuścił na piersi głowę Bajbuza.
— Jam tu nie do kierowania sprawą przybył, ale do służenia jej — dodał. — Stoję więc pod rozkazami waszemi, ale mi się dusza krwawi patrząc i słuchając.
— Mnie także — zawołał Żółkiewski — lecz cierpliwość mieć musimy.
Taki był początek.
W ciągu dnia tego, po odniesionym tryumfie, Zborowszczycy jeszcze zuchwalej w mieście dokazywać zaczęli. Przyjaciołom hetmana już się w ulicach pokazywać nie było można.
Zamordowano kilku szlachty… odgrażano się wprost na Żółkiewskiego i Opalińskiego, którzy jawniej występowali.
Nie przeszkadzało to Bajbuzie jak najotwarciej i najgłośniej bronić hetmana, a pomimo zuchwalstwa burzycieli, nikt jednak porwać się nie śmiał na niego.
On i Szczypior jeździli we dwu po mieście i umyślnie się pokazywali.
Rotmistrz był do najwyższego stopnia poruszony i gniewny, lecz uśmierzał się sam i czekał.
Następne posiedzenie, na które pośpieszył wcześniej, aby się dobić lepszego miejsca, rozpoczęło się jak poprzedzające.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.