Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

ski widzieć tego nie mógł i im więcej a dłużej mówił, tem jego samego silniej rozpalała namiętność. Napróżno go usiłowano powstrzymać.
Siadł nakoniec tak znużony, że już mu głosu zabrakło, a nim kto inny zdołał się odezwać, ponad ławę, na której siedział za Żółkiewskim, podniósł się Bajbuza.
— Zajadłości waszej przeciwko nieboszczykowi panu i hetmanowi, jawne są pobudki — zawołał na głos — wiemy więc co ważą takie potwarze…
Chcieliście referendaryi, odmówiono wam jej, toć największy grzech króla i Zamojskiego…
Chcieliście starostwa płockiego, nie dano go, wtóra wina…
Zażądaliście naostatek najlepszej gratki, nie będąc kapłanem, koadjutoryi arbiskupstwa gnieźnieńskiego, i to się wam nie powiodło. Inde irae! inde irae. Dość wam tej odpowiedzi!
To rzekłszy siadł Bajbuza.
Nie wiadomo czy wszyscy w izbie wśród gwaru, słowa te, choć dosyć głośno rzeczone w twarz ślepcowi, usłyszeli, ale ci, których uszów doszły, zamilkli zmięszani.
Nie można było zaprzeczać temu zarzutowi prywaty. Powstała też wśród Górki przyjaciół wrzawa ogromna i ręce się poczęły wyciągać ku Bajbuzie, jakby go na kawały rozszarpać chciały. Nie dosięgła go jednak żadna… gniew