Natychmiast powstała znowu wrzawa niewypowiedziana. Chwytano kasztelana za suknię chcąc zmusić, aby usiadł i zamilkł… łajano i grożono.
Nakoniec na domiar tych wybryków, w ostatnich rzędach podniósł się nad ławę pijany żołdak Zborowskich, z rusznicą w ręku i w oczach wszystkich ją wymierzył na kasztelana, który ani drgnął, ani mówić poprzestał.
Ochrypłym głosem żołdak z rusznicą wołał, patrząc na Górkę i na Czarnkowskiego, o którego ślepocie zdawał się nie wiedzieć.
— Rozkażcie tylko… palę mu w łeb!
Była to kropla wody ostatnia, która naczynie pełne miała do rozlewu doprowadzić. Ze wszystkich stron to zuchwalstwo żołdaka w izbie sejmowych obrad wywołało oburzenie niezmierne.
Podnieśli się biskupi naprzód, wołając za Solikowskim.
— Otóż do czegośmy doszli z łaski waszej, panie wojewodo!
Zwracali się do Górki.
Żołdaka pochwycono natychmiast i ściągnięto z ławy, ale wrażenie pozostało.
Zborowszczycy sami pojęli naostatek, że doprowadzając sprawę do takiej pogardy wszelkiego prawa, sobie samym szkodzili najwięcej.
Zaczęto wołać o milczenie, a Leśniowolski, wśród cichego już szmeru, mowę swą dokończył.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.