Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

Słuchano jej wśród niepokoju, wywołanego wypadkiem, nie mogącym bez następstw pozostać.
Zaledwie kasztelan skończył, gdy biskupi pierwsi opuścili swe krzesła, a za nimi znaczniejsza część senatorów wyszła z sali.
Około Czarnkowskiego tylko i Górki skupiła się garść ich przyjaciół, widocznie strwożona, choć nie chciała dać tego poznać po sobie.
Bajbuza wysunął się za innymi z tą krwią zimną, którą umiał zachować w najgorszych razach. Jego wystąpienie dało go poznać tym, którzy nigdy nie spotykali i nie wiedzieli kim był… ale zarazem poburzyło wszystkich przeciwko niemu.
Usłyszał pogróżki dokoła, na które wcale nie zważał, ani nawet oczu podniósł, aby wiedzieć zkąd wychodziły.
Dokoła wywoływano.
— Czekaj ty! zuchwały Buzo! nie ujdziesz ty rąk naszych… zapłacisz krwią za obelgę! zapłacisz…
Jak psu mu w łeb wypalimy!
Powiesić go na pierwszej lepszej gałęzi. Nie obroni cię twój hetman. Skończyło się jego panowanie.
Wykrzykniki te towarzyszyły Bajbuzie w kurytarze, na podwórzec, i aż w ulicę za zamek. Tu spotkał Żółkiewskiego i z nim razem podszedł nieco ku jego dworkowi.