Dzwonek kościelny powołał ich naprzód do P. Maryi. Żółkiewski tymczasem oddziałowi swemu i ludziom Bajbuzy dał rozkaz, aby powoli przodem przez most jechali na Pragę, gdzie się zatrzymać mieli, tam bowiem obawiano się napaści.
Wejście do kościoła, wyruszenie oddziału Żółkiewskiego nie pozostało niepostrzeżonem przez Zborowszczyków, którzy ciągle czatowali na wroga.
Nim się msza skończyła i oddział most mógł przebyć, już ruch na ulicach można było dostrzedz, o którym znać dano Żółkiewskiemu, gdy się modlił jeszcze. Nie przerwał jednak słuchania mszy świętej i dotrwał aż do błogosławieństwa. Bajbuza go nie opuszczał.
We dwu potem powolnym krokiem wyszedłszy skierowali się pieszo za wozami, które już w znacznej znajdowały się odległości.
Zborowszczycy źle się widać obrachowali, bo zebrany ich dosyć znaczny tłum z samopałami i rusznicami, z halabardami i orężem jaki się znalazł pod ręką, dopiero się puścił w pogoń, gdy już Żółkiewski z Bajbuzą na moście byli.
Biegli wprawdzie przyśpieszając kroku, ale dwaj ścigani nie potrzebując uciekać, mieli dość czasu, aby się dostać do wozów i ludzi przy nich będących.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.