Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.






V.


Bajbuza siedział wieczorem pode dworkiem w cieniu starych lip, które już bujny liść okrywał, i zabawiał się rozmową codzień powstającą o zaciągach, o oddziałach, o knowaniach Czarnkowskiego i Górki, gdy ponad płotem otaczającym podwórko ukazała się twarz uśmiechnięta, ogorzała i rumiana Szczypiora.
Zerwał się rotmistrz, naprzeciw niemu biegnąc z otwartemi rękami.
Chorąży właśnie z konia zsiadał, a wozy idące za nim nadciągały i przy nich wysłaniec, co ich powrot miał przyśpieszyć.
— Szczypiorze, leniwcze — krzyczał ściskając go Bajbuza — a cóż się z tobą stało… jużem oczy wypatrzał, piersi wywzdychał za tobą, a kląłem, co wlezie!
— A no! nie mogło być inaczej — rzekł